Oszalałam z radości

czyli o prezentach różnych słów kilka

Mamy w pracy, a w zasadzie to mieliśmy, zwyczaj kupowania sobie prezentów na urodziny. Prezent był albo totalnym zaskoczeniem dla obdarowywanego, albo kupowaliśmy, co sobie solenizant zażyczył.

Z moim prezentem któregoś roku było tak pół na pół. Powiedziałam, co chcę dostać, ale nie wiedziałam do końca, co to dokładnie będzie.

Całe życie marzyłam o tym, żeby mieć jakiś artystyczny talent — żeby umieć grać na jakimś instrumencie, śpiewać albo malować. Niestety nie zostałam obdarzona żadnym z nich. Jak dziś pamiętam i opowiadam historię, jak trzeba było namalować na plastyce w szkole podstawowej portret. Malować to ja potrafię ścianę na biało, ale nie człowieka. Wykombinowałam więc sobie, że namaluję gen. Świerczewskiego, który był kiedyś dawno temu na banknocie 50 zł. Przy pomocy linijki i prostych proporcji powiększyłam sobie portret do właściwego rozmiaru i namalowałam. To były czasy przed rewolucją „techniczną” i o ksero, drukarkach i innych bajerach nikt jeszcze nie słyszał. Tak było. Musiałam użyć sposobu, a nie własnych umiejętności, żeby wykonać zadanie. Ale czy ja Wam przypadkiem już tego kiedyś nie opowiadałam? Chyba opowiadałam.

Tak czy inaczej, ponieważ żyjemy dzisiaj w udawanych czasach, gdzie byle kto może zostać „artystą”, bo mu na to technika pozwala, to i ja postanowiłam zostać artystą malarzem i namalować jakiś landszafcik. Powiedziałam ludziom z pracy „chcę dostać obraz do malowania po numerach”.

I zamówiony obraz dostałam. Patrzę sobie teraz na zdjęcia i to było na okrągłe urodziny. Byliśmy wtedy na pracy zdalnej. W poniedziałek dosłownie w czasie cotygodniowej zdzwonki działowej przyszedł kurier i była okazja otworzyć prezent prawie na żywo.

Oczom mym ukazał się taki obrazek do namalowania. Bardzo ładny, elegancki i całkiem spory landszafcik w najtrudniejszej wersji jeśli chodzi o skomplikowanie wzoru.

Obrazek ekstra, ale jak się przyjrzałam, jak wygląda wzór, to szczerze zwątpiłam we własne siły. Toż to gorsze niż najgorsza drobnica w hafcie, nie ma opcji, żeby to namalować.

Ale nie spróbuję, nie będę wiedzieć. Początki były ciężkie. Bardzo ciężkie.

Stwierdziłam, że pędzle, które są w zestawie, za bardzo ze mną nie współpracują i kupiłam sobie prawie profesjonalny komplet dla adeptów malarstwa w sklepie przy naszym ASP. I to był dobry ruch, bo malowanie poszło zdecydowanie lepiej.

Po niecałych dwóch miesiącach obrazek był gotowy.

Muszę przyznać, że to była bardzo fajna zabawa. Myślałam, że będę miała stresa, że nie uda mi się tego namalować, że będę walczyć z okularami, z tym że widzę albo nie widzę, ale wbrew wszystkiemu to było miłe i relaksujące zajęcie. Bardzo miłe i odstresowujące. Bardzo polecam!

Obrazek powiesiłam nad schodami.  Może jest lekko tandetny, zrobiony niekoniecznie zgodnie ze sztuką, ma wiele niedociągnięć, ale jest mój. Wisi i cieszy oko. I każdemu kto do nas przyjdzie opowiadam, że SAMA go namalowałam :-)

Z malowania zostały mi niewykorzystane do końca farbki. Ponieważ wiedziałam, że ja ich raczej więcej niż na pewno nie użyję, bo przecież sama nic nie maluję, a szkoda, żeby się zmarnowały, wsadziłam je do paczkomatu i wysłałam Milence — córeczce Ilonki, mojej koleżanki z pracy (tej od kartek). Milenka ma artystyczną duszę i talenty plastyczne, więc jej te farbki przydać się mogły bardziej niż mi. Dostałam od Ilony takiego SMSa:

„Napisz do Pani Gosi, że oszalałam z radości. Piękne kolory. Piękne pędzelki.”

Normalnie aż się wzruszyłam. Mała rzecz, a tak cieszy młodego człowieka. To było bardzo, bardzo miłe zrobić coś dla kogoś.

Malowanie po numerach tak mi się spodobało, że postanowiłam uszczęśliwić Kochanieńkiego również malowanym obrazkiem. On niestety nie ma duszy artysty i sama musiałam kupiony obrazek pomalować. Normalnie nie zna się, nie wie co miłe i przyjemne! No dobra, bądźmy szczerzy, taki był plan od początku, że sama będę malować ;-)

Kochanieńkiego uszczęśliwiłam takim oto energetycznym lwem.

Adam jest zodiakalnym Lwem, stąd też ten król zwierząt. Obrazek wisi w kuchni. Czasami migruje z jednej ściany na drugą na przemian z samplerem kawowym,  żeby każde z nas miało szanse na niego popatrzeć i się pozytywnie nastroić.

Mocno pozytywny jest ten obrazek.

Każdemu, kto chciałby poczuć się jak Matejko, Picasso czy Beksiński, a Bozia talentu nie dała jak mi, polecam spróbowanie malowania po numerach. Fajna zabawa. I fajny odstresowywacz.

Ale nie o tym miało dziś być.

Dziś miało być o innym wspaniałym prezencie, który dostałam całkiem niedawno.

Po moim poście kartkowym, w którym pomarudziłam na brak papierów do robienia kartek i niemożność podjęcia decyzji, co kupić, napisała do mnie Ula z Anielskiego Zakątka. Napisała żeby podać nr paczkomatu, telefon to mi podeśle trochę papierów, bo ma ich co niemiara i się chętnie części pozbędzie.

Ale że jak? Że wyśle mi papiery? Tak po prostu? Normalnie szok!

Trochę się krygowałam, ale dają, to biorę. Jakoś się odwdzięczę.

No i przyszła paczka od Uli.

Ciężka paczka.

Bardzo ciężka paczka.

Czarna.

Pełna papieru.

Pełna cudownych skarbów. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Spodziewałam się może kilku arkuszy, a tu przyszła wielka paka wszystkiego.

Normalnie OSZALAŁAM Z RADOŚCI!

Serio, serio.

OSZALAŁAM Z RADOŚCI!

Myślę, że moja radość i szczęście nie było mniejsze niż Milenki, gdy dostała ode mnie farby.

Cały wieczór siedziałam i oglądałam cuda, które dostałam i nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście.

Cała kopa serwetek, scrapek czy jak to się fachowo nazywa.

Wiem już,  jak wyglądają na żywo te kreseczki, co je nieszczęsnym radełkiem robić chciałam. Ni jak nie wyglądają tak samo.

Mnóstwo cudownych papierów.

Ula dorzuciła jeszcze cekiny do ozdabiania kartek i gąbki dystansowe.

Sami powiedzcie, jak nie oszaleć ze szczęścia, gdy się dostanie taką wypasioną paczkę?? Łzy szczęścia mi na te papierki same kapały, bo wzruszenie było przeokrutne.

Ulu, Kobieto Szalona po stokroć jeszcze raz dziękuję za Twój cudowny prezent. Powiedzieć, że zrobiłaś mi dzień, to nic nie powiedzieć. Dziękuję, dziękuję, dziękuje!!!

Papiery i inne skarby poszły oczywiście w ruch, wykorzystałam je w twórczym szale, ale o tym będzie w następnym poście.

I tak sobie siedzę, piszę ten post i myślę, że to nasze towarzystwo blogowe pełne jest pięknych, dobrych, utalentowanych ludzi. Cieszę się bardzo, że tu trafiłam, że poznałam dzięki blogowi wiele Wspaniałych Dziewczyn. Wiem też, że słabo się staram być dobrym kompanem blogowym. Nie udzielam się pod Waszymi postami, nie komentuję, nie daję znać, że byłam, czytałam, że mi się podoba, co robicie. Słabe to i nic nie mam na swoje usprawiedliwienie. Dlatego też wdzięczna jestem, że dostaję od Was tyle ciepłych słów, że piszecie do mnie w wiadomościach prywatnych, przysyłacie prezenty, inspirujecie. Prezent od Uli nie był przecież pierwszym prezentem, który od Was dostałam. Sama też czasami staram się komuś coś podesłać.

Bardzo Wam Dziewczyny dziękuję, za to, że jesteście!!!