Wrzód na dupiu

czyli Choinka 2024 po raz drugi

Mam ogromną nadzieję, że takiego wrzodu, o którym będzie dziś historia, to się już nigdy nie dorobię.

Czy ktoś jeszcze pamięta, że kiedyś, „jakiś czas temu” uczyniłam byłam takie trzy zawieszki z zestawu Dimensions z serii The Gold Collection Playful Snowman Ornaments??

To było 6 lat temu! Uwierzycie?

Sześć lat!!

Pierwszego bałwanka pokazałam w lutym 2018, kolejne dwa w październiku tegoż roku.

Matko i córko jak ten czas zapieprza. Aż nie wierzyłam, że to było tak dawno, a jednak.

Sprawdziłam.

Gdy zrobiłam te zawieszki, mocno pomarudziłam na jakość mulin w zestawie, na niekoniecznie dobrą decyzję o zamianie kanwy na len, o french knotach robionych 4 nitkami mulin, dziwnych pojedynczych krzyżykach, półkrzyżykach. Jak ktoś by chciał dokładnie wiedzieć, co mi wtedy nie leżało to w tym lutowymtym październikowym poście może sobie przeczytać wszystkie moje gorzkie żale.

Zestaw zawiera 6 wzorów, mi udało się wyszyć w pierwszej turze tylko trzy. Kolejne trzy leżały i czekały na swój czas.

Czekały, czekały, czekały.

Kiedy wzięłam się za wyszywanie czwartego wzoru, nie mam bladego pojęcia. Nie zrobiłam żadnego zdjęcia w trakcie. Ani jednego. Z tego co pamiętam, podchodziłam do tego wzoru kilka razy. I kilka razy po postawieniu paru krzyżyków haft lądował w szufladzie, bądź w podręcznym niciaku.

Nie szło mi to wyszywanie niemożebnie.

Czułam irytację, złość. To była walka z oporną materią, a nie przyjemność, a przecież wyszywanie to relaks, błogostan, odstresowacz i umilacz czasu. Nie w tym przypadku, zdecydowanie nie w tym przypadku!!!

W sumie nie przeczytałam moich starych postów na temat tych bałwanków, a powinnam była to zrobić. Nie popełniłabym po raz kolejny tego samego błędu i nie wyszyłabym ich na lnie, a niestety zrobiłam to znowu. Cóż stare przysłowie pszczół nie darmo mówi, że „…przed szkodą i po szkodzie.. głupi”.

Nie wiem ile miesięcy, czy lat trwało wyszywanie czwartego wzoru, ale trwało to trochę, a końca nie było widać. Wkurzały mnie słabej jakości muliny, łączone kolory, nitki, z którymi nie było co robić, a przede wszystkim papierowy wzór. Nie cierpię wyszywać z papieru. Odzwyczaiłam się. Z drugiej strony zaczęty haft co rusz wyskakiwał mi jak filip z konopi, a to z szuflady, a to z niciaka. Wyskakiwał i przypominał o swoim istnieniu, o tym, że leży nieskończony i czeka na zmiłowanie. I uwierał mnie tym swoim istnieniem, jak kamień w bucie, jak wrzód na dupiu.

W październiku zeszłego roku pięć lat po wyszyciu połowy zestawu doznałam olśnienia, a nawet olśnień dwóch.

Po pierwsze zapytałam nieocenioną Ilonę znaną jako Matka Haftująca, czy nie ma przypadkiem w swoich przepastnych zbiorach tego wzoru w wersji na Sagę. Nie miała, ale znalazła coś w sieci i okazało się, że mam dwa wzory w wersji elektronicznej. Huuuraa! Jak ktoś nie potrafi robić tego sam, a korzysta z Sagi, z całego serca polecam bardzo Ilonę do przerabiania wzorów z pdf na xsd.

Po drugie przełożyłam sobie muliny z oryginalnych sorterów na sorter Dupko, porobiłam potrzebne blendy, ponawlekałam nici i jakoś ruszyło. Nie jakoś z kopyta, ale jak żółw ociężale stawiałam kolejne krzyżyki. Marudziłam i narzekałam przy tym okrutnie, aż się Kochanieńki wkurzał i pytał, po co się męczę, dupiu truję, narzekam i chodzę zirytowana.

Rzuć to babo w cholerę. Nie denerwuje mnie i siebie – tak mi mówił.

Nigdy w życiu! Nic nie będę wyrzucać! Ja nie dam rady? Choćby nie wiem co, dam radę i skończę te cholerne bałwanki.

Bo muszę.

Bo tak.

Bo mam taką wewnętrzną potrzebę, że muszę skończyć, co zaczęłam.

Bo chociaż boli, to i tak to zrobię.

Bo mierzą mnie projekty nieskończone.

Bo te bałwanki podobały mi się kiedyś bardzo.

Bo tak.

W wielkich mękach, opornie i bez radości, ale w końcu wyszyłam wszystkie trzy wzory, skończyłam 28 stycznia 2024. Z jednej strony była ulga, że na reszcie, a z drugiej ani trochę nie byłam zadowolona z tego co, wyszyłam, jak to wyszłam. To była taka sztuka dla sztuki, byle jak, byle skończyć. I jest byle jak, jest nierówno, grubo, brzydko. Ale jest, resztek włosów z głowy z tego powodu rwać nie będę, ani szat rozrywać.

W ostatni weekend siadłam i posklejałam bałwanki do kupy. Szybko, bez serca, również byle jak, byle skończyć i zapomnieć. Z założenia miało być tak samo, jak poprzednio, ale nie do końca wyszło tak samo. Tekturki wycinałam z tego samego szablonu, ale tym razem są jakby ździebko za małe i  haft jest podwinięty do środka, a że nie przykładałam się za bardzo do wyszywania, wyszły mi grudy i wzniesienia, które teraz widać na rantach. Źle naciągnęłam jeden z haftów i jest krzywo. Podczas suszenia pod książkami przesunęły mi się spodnie i tylne tekturki i nie jest idealnie równo złożone. Trudno.

Tak prezentują się trzy kolejne bałwaniaste zawieszki.

I sesja w przydomowym lesie, którego Kochanieńki jeszcze nie obciął, ale się do tego przymierza. Pytanie gdzie ja będę kolejne zdjęcia robić?

Oczy zrobiłam 4 nitkami muliny i to był błąd! Wyszyły mi gigantyczne gały, a nie zgrabne oczka z węgielków. A wystarczyło przeczytać przemyślenia z poprzedniej partii.

Nie wiem, jak u Was, ale we Wrocławiu wiosna powoli się budzi. Wystawiliśmy stół na taras, było już nawet wyszywanie w plenerze. I była sesja w ogródku i była koteczka, która standardowo „zapozowała” do zdjęcia.

Na stole!!

Nie da się ukryć, że ona kocha aparat tak mocno jak ja ;-) Tylko zauważy skierowany w jej stronę obiektyw znika.

Przebiśniegi w mieście prawie przekwitły, krokusy już zdobią trawniki, a nam w domu zakwitła forsycja.

Wcześnie wiosna w tym roku przychodzi, ale mi w to graj. Niech już będzie ciepło, zielono. Słońce niech już na stałe zagości na naszym niebie.

Tył zawieszek wykończyłam identycznym materiałem jak poprzednie.

A boki pozszywałam ściegiem „zakopiańskim”. Nie wyszło tak ładnie, jak poprzednio, mówi się trudno.

Mam teraz taki stosik zawieszek.

Nie będę się im z bliska przyglądać, ani za chwilę pamiętać jak mnie bolało ich zrobienie, ładnie będą wyglądać na choince.

Jedyne 6 lat zajęło mi wyszycie 6 małych wzorków, które kiedyś podobały mi się szalenie, a teraz są mi już całkowicie obojętne.

Po zrobieniu pierwszych trzech i wielu wylanych żalach byłam na koniec bardzo zadowolona z tego udało mi się zrobić. Teraz tego nie mam. Zbyt dużo negatywnych uczuć towarzyszyło mi przy wyszywaniu tych hafcików, zbyt dużo błędów popełniłam. I tak jak pisałam wcześniej, uważam, że akurat ten zestaw jest bardzo marnej jakości jeśli chodzi o muliny. Uważam też, że Dimki są czasami zbyt przekombinowane, tu jeden krzyżyk, tam dwa półkrzyżyki. Ja nie wiem, jak wyszyć „ładnie” półkrzyżyki trzema nitkami muliny pośrodku niczego, gdy nie ma gdzie tej nitki zacząć czy zakończyć. Nie wiem po cholerę robić węzeł z 4 nitek muliny. I tak sobie myślę, że nigdy już nie wyszyję żadnego Dimka. Te bałwanki skutecznie mi je obrzydziły.

Czy warto było się tak męczyć? Nie wiem, ale wiem, że te wyskakujące co rusz z szuflady niedokończone bałwanki męczyły mnie okrutnie. Zrobiłam je w końcu i jestem „szczęśliwa”, bo mam czystą kartotekę.

Może jestem dziwna, ale nic mi nie zalega teraz w szufladzie, nie mam w te chwili ani jednego niedokończonego haftu (w sumie to dziś skończyłam jeden, a nowego jeszcze nie zaczęłam). Żadnych UFOków, żadnych zgromadzonych na przyszłość zestawów. To też chyba nie jest „normalne” – nie mam w zapasie żadnego kupionego niewyszytego zestawu. Mam kupione wzorki elektronicznie, ale nie mam żadnego „kitu”. Też tak macie? A i nie zalega mi w szufladzie też żaden skończony haft. Wszystko, co kiedykolwiek wyszyłam, zagospodarowałam. Wisi na ścianie, poszło na bombki czy na jajka. Też tak macie?

Kolejne trzy zawieszki Dimkowe zgłaszam do lutowej odsłony zabawy u Karoliny.

Koniec marudzenia.

Więcej Dimków nie przewiduje. Szkoda życia na coś, co nie sprawia radości, psuje krew i frustruje.

Na koniec banerek zabawy.