Czyli SAL Cookie Time – część 3
Potrzebowałam natchnienia, a że przy okazji były moje urodziny, postanowiłam sobie zrobić dobrze z rana. Poszłam na kawę do mojej ukochanej kawiarni-palarni „Mała czarna” na małą czarną. Już od progu krzyczałam:
Kawy mi dajcie, tortu mi dajcie! Dziś są moje urodziny, natchnienia mi trzeba!
Kawą pyszną napoili.
Tortu akurat w ten dzień nie było.
Natchnienie nie przyszło.
Normalnie pijam jedną filiżankę kawy dziennie. Nie jestem typem nałogowca, który żłopie hektolitry kawy i żyć bez niej nie może. Mogę. Jestem na ponad dwumiesięcznym detoksie kawowym i jakoś żyję, co nie znaczy, że za kawą nie tęsknie i mi jej nie brakuje :)
Oj tęsknie i to bardzo.
Za smakiem kawy, za rytuałem, za celebracją tych paru porannych chwil z Kochanieńkim. Jak już Wam pisałam kawa to domena Adama, ja się nie tykam jego zabawek, kawy w domu sama sobie nie zrobię. Nie jarzę, który młynek do czego, ile trzeba kawy, ile wody i jak długo parzyć, żeby nie wyszedł kwas i goryczka, tylko był smak. Ale zrobić sobie dobrze czasami należy, więc sobie zrobiłam, bo była ku temu okazja i potrzeba. Oj zrobiłam sobie dobrze, że aż strach.
W Małej czarnej tortu akurat nie mieli, za to były ptysie. Takie całkiem malutkie, pyszniutkie ptysie. A do ptysia była kawa z dripa i cappuccino.
Kawa z przelewu GENIALNA!! Bez cukru, bez mleka. Czysta ambrozja. Przepyszna!!
Cappuccino nie dość, że śliczne, to jeszcze kremowe, słodziutkie i mleczne. Przepyszne!!! Czy ja już wspominałam, że mi mleko szkodzi i nie powinnam się go tykać? No szkodzi mi, ale tak mi się spodobały wzorki, na podawanej do stolika obok kawie, że nie mogłam się powstrzymać i też sobie zamówiłam. Szczegół, że to potem odchorowałam, ale i tak było warto. Pyszności :)
A potem poprawiłam to wszystko cascarą.
Dla tych, co nie wiedzą, cascara to zasuszone skórki, łuski otaczające pestkę owocu kawowca, czyli ziarenko kawy. Suszy się to na słońcu, a potem robi z tego napar. Smakuje jak kompocik świąteczny. Suszone śliwki, jabłka, nutka cynamonu. Przepyszne!!! Mniam. Zimą na gorąco, latem na zimno smakuje genialnie. Nabyłam więc puszkę do domu, co by było co pić, gdy Kochanieńki wróci. Już całkiem wkrótce wraca :)
Zaszalałam.
Tak zaszalałam, że ciśnienie skoczyło mi do 160/100, puls prawie do 100 uderzeń na minutę. Normalnie aż cała chodziłam w środku. Serce waliło mi jak oszalałe, cała byłam rozemocjonowana, podekscytowana. To chyba z radości, że mi się pesel znowu postarzał. Do trzeciej nad ranem nie spałam, ale skupić się na czymś pożytecznym nie byłam w stanie. A wszytko to przez to, że miałam napisać post o filiżance i potrzebowałam natchnienia! Bo ja przecież nie mogę wrzucić zdjęcia, albo dwóch, ja to się „muszę” nagadać. Natchnęłam się jak cholera, mało zawałem tego nie przypłaciłam.
Na porcelanie się nie znam. Porcelany nie zbieram, bo kompletnie nie mam gdzie trzymać takich skarbów, co nie znaczy, że nie podobają mi się śliczne filiżanki. Podobają się i to bardzo. Pyszna kawa czy herbata w odpowiedniej filiżance smakuje bosko. Inaczej. Lepiej. Zdecydowanie lepiej niż w zwykłym codziennym kubku. Tak po prostu jest, że się je, smakuje także oczami.
Dobrym miejscem na znajdowanie porcelanowych, unikatowych cacuszek są giełdy staroci, czasami i na placyku pod Młynem się coś trafi. Kurcze pod Młynem to nie byłam ze cztery miesiące albo i dłużej!! Kochanieńki daleko, mi samej nie chce się tam iść, poza tym każdy weekend prawie spędzam teraz u rodziców. Jesienno-zimowa pogoda też mało sprzyja poszukiwaniu skarbów. Żadna to przyjemność brodzić w błocie po kolana, gdy woda z nieba leje się na plecy i za kołnierz, a zgrabiałymi z zimna rękami trzeba grzebać w pudłach z badziewiem. I z okazjami to też tak słabo ostatnio bywa. Niestety źródło towaru w naturalny sposób wysycha. Starsi ludzie, którzy mieli stare, piękne rzeczy odchodzą, coraz mniej trafia się piwnic czy strychów do opróżnienia. Szkoda, bo kiedyś produkowało się przedmioty z duszą. Teraz „wszystko” jest takie same, jednorazowe, byle jakie, produkowane od sztancy, na sztukę. Ale o tym to już było…
Zdjęć porcelany nie mam za wiele. Coś tam przy okazji wielu spacerów na starociach pstryknęłam, ale szału nie ma.
A tak w ogóle to przecież miało być o haftowanej filiżance, trzecim elemencie samplera wyszywanego w ramach SAL-u Cookie Time u Iskierki. Filiżankę popełniłam z rozpędu zaraz po wyszyciu imbryka. Mulinki w zasadzie te same, element dużo mniejszy, szybko poszło.
Jeszcze ozdobniki z prawego narożnika obrazka,
i mamy cały komplecik. W sensie, że jest dzbanek i jest filiżanka.
Przyznam się Wam, że ta filiżanka kształtem i kolorem przypomina mi nocnik, który kiedyś widziałam pod Młynem :) Takie było moje pierwsze skojarzenie.
Nocnik.
Całkiem przyjemnie się wyszywało ten fragment, bo kolorki takie pozytywne i radosne, a i z krzyżykami nie trzeba się mocno mordować, bo wzorek banalny. Przy tej filiżance zaczęłam używać apretury, co ją sobie do jedwabnych nici nabyłam i przyznać muszę, że jestem zachwycona efektem, który daje. Wcześniej niezbyt dobrze mi się pracowało z jasną muliną 3865, bo się puszyła, strzępiła i plątała, a teraz po zastosowaniu tego mazidła problemy zniknęły. Cud panie, cud :)
A tak prezentują się wszystkie trzy wyszyte do tej pory elementy.
Blado i nijako, ale moc będzie dopiero po zrobieniu konturów. To za jakiś czas, za parę miesięcy, gdy wyhaftuję wszytko. Czy i u Was serduszko jest niekoniecznie na środku?
A tak zupełnie na koniec mnie oświeciło, że przecież u nas w kuchni jest witrynka, w której stoi „porcelanowy” komplet o bardzo podobnym kształcie!
Zdobienia co prawda różowe, kształty może nie aż tak nocnikowate, a jednak zbliżone. Cóż człowiek patrzy na coś codziennie i nawet tego nie zauważa. Mało się nie przekręciłam, szukając natchnienia, a natchnienie miałam na wyciągnięcie ręki :) Oczywiście nie mogłam się powstrzymać, żeby nie strzelić sobie foty w Adama kąciku kawowym.
Jak widać moje „pozowane” foty wychodzą mi jak cholera, ale talentu, żeby pstrykać zaangażowane sesje, to ja nie posiadam. Powstrzymałam się również przed nalewaniem czegoś do filiżanki, bo wymagałoby to, co najmniej jej umycia, a wolałam nie ryzykować potłuczenia. Ze mną nigdy nic nie wiadomo. Ograniczyłam się do zrobienia zdjęcia i wsadzenia wszystkiego na swoje miejsce. Przyznam, że nie mam pojęcia, do czego jest ten komplet, chyba do kawy. Ale jakiej kawy? jak parzonej? nie wiem. Objętościowo to pasują mi te filiżanki pod espresso, ale porcelana cieniutka, kompletnie nie trzyma ciepła. I kto by robił espresso do czajnika? Tak czy inaczej, komplecik stoi u nas w witrynce, kurzy się i robi za ozdobę, o której na co dzień nie pamiętam :)
P.S.
Kontury w Praptaku rodzą się w prawdziwych bólach. W krzyżach mnie łupie, siedzieć na tyłku nie mogę. To kara za nałogi, za popadnie w ciągi, siedzenie na dupie i brak ruchu. Zejdzie mi na tej walce, oj zejdzie.