Czyli znalezione na placyku część któraś z kolei
Nie mam weny coś ostatnio. Wzięła i sobie poszła w pierony. Nie chce mi się nic. Jakby mi się tak chciało, jak mi się nie chce, to pewnie dałabym radę i drugie koło wynaleźć. A tak nic.
Marazm.
Bryndza.
Najchętniej położyłabym się i patrzyła w niebieskie niebo, jak sobie białe obłoczki wesoło przepływają. Ale nieba niebieskiego nie ma. I pewnie do wiosny nie będzie. Jest szaro, jest buro, słonko ledwo ledwo gdzieś przebłyskuje i pewnie to dlatego taki u mnie nastrój. Słońca mi do szczęścia potrzeba. A tak mam przesilenie jesienie, kryzys wieku średniego, brak weny i wszystko inne naraz. Ale ponieważ życie nie znosi próżni, trzeba się zmusić i coś wyprodukować. Dzisiaj będzie mało ładnie. Dzisiaj będzie smutno. Będzie dużo zdjęć.
O tym, że lubię chodzić na placyk pod Młyn, na giełdę staroci chyba wiadomo. Można tam znaleźć dużo różnych dziwnych rzeczy. Można też znaleźć wyszywane obrazki. I dziś o takich obrazkach będzie. O obrazkach wyszywanych haftem krzyżykowym i haftem gobelinowym. Tych gobelinowych jest dużo, zdecydowanie dominują wśród tego typu rękodzieła. W zasadzie haft krzyżykowy oprawiony w ramki zdarza się bardzo rzadko. Haft gobelinowy to nie moja bajka. Nie potrafię wyszywać równo półkrzyżyków i chyba nigdy się nie „naumiem”. Obrazków gobelinowych obfociłam dużo. Pokażę Wam tylko część.
Jeśli chodzi o tematykę haftów, to cóż…..
To kompletnie nie jest moja bajka. Powiedziałabym, że jest wręcz tragicznie, jeśli chodzi o dobór wyszywanych tematów.
Jeśli chodzi o jakość prowadzenia nitki w tych obrazkach, to coż……
Może dwa, może trzy miały jako taką technikę, żadnym pod względem technicznym się nie zachwyciłam. A widziałam ich ze sto, albo lepiej.
To zaczniemy od krzyżyków, bo ich niewiele będzie.
Misie do pokoju dziecięcego. Nawet nie najgorzej wyszyte.
Dwa portrety. Jak się człowiek bliżej przyjrzy, zęby bolą.
I dosłownie trzy inne obrazki wyszyte krzyżykami.
Nad obrazkiem poniżej nawet się chwilę zastanawiałam. Z daleka wyglądał całkiem, całkiem, taka sama cukierkowa słodycz i pan nie drogo cenił, całe 10 zł przed negocjacjami. Jak się przyjrzałam bliżej to rama zniszczona i haft wyszyty tak sobie. A krzyżyki giganty. Nie kupiłam.
Teraz będą gobeliny.
Najpierw może kwiatki.
Teraz ludzie.
Wytworna dama w wytwornej ramie. Nawet całkiem nieźle wyszyta.
To też był całkiem fajnie zrobiony i oprawiony dość sporych rozmiarów obraz, ale bardzo smutny. Zapłakałabym się podczas jego wyszywania.
Jeszcze paru ludzi.
Ten to chociaż z życia zadowolony.
Martwa natura i natura ożywiona.
Wsi spokojna, wsi wesoła, trochę widoczków.
Ten to nawet nie wiem jaką techniką popełniony.
Ten miał coś w sobie. Wyszyty krzyżykami nawet by mi się podobał.
A na koniec „religijne”, w tym jeden krzyżykowy się jeszcze znalazł.
I co podoba się Wam ta galeria? Bo mi nie, ani trochę mi się nie podoba.
Kompletnie nie moja bajka, w życiu bym nie sięgnęła po takie tematy. Fakt są to pewnie obrazki wyszywane przez tzw. starsze pokolenie. Ale uczciwie sobie powiedzmy i u nas się teraz takie obrazki wyszywa i nie robią tego tylko nasze babcie czy mamy, ale też młode dziewczyny. Na szczęście blogosfera to w większości zupełnie inna estetyka. Ale blogosfera to pewnie ułamek osób haftujących. Kolejna rzecz technika. Cóż ja uważam, że lepiej nic nie robić, jak robić to źle i byle jak, na odwal się, na sztukę. Jak się nic nie robi to się, chociaż materiałów niepotrzebnie nie psuje. Nie lubię bylejakości, mierzi mnie jak na nią patrze. Fakt jestem popieprzoną perfekcjonistką, uwielbiam rzeczy ładne, rzeczy dobrze zrobione, ale ja to ja. Idealnego świata nie stworzę. Innych zadowala coś innego. I dobrze im z tym.
Abstrahując od tego, czy mi się podobają te obrazki, czy nie, ktoś poświęcił na ich stworzenie długie godziny, napracował się, nawalczył. Włożył w nie całe swoje serce, umiejętności. I pewnie był bardzo dumny z dzieła swych rąk. Miał ku temu pełne prawo.
A potem wziął i umarł.
I przyszło paru smutnych panów, załadowało w kartony po bananach wszystko, jak leci, obrazki, buty, cukierniczkę nierzadko z cukrem w środku, wszystkie skarby. I na koniec taki obrazek wylądował wśród innego badziewia pod Młynem. Nie raz mówię do Kochanieńkiego, że jak pomrzemy, to u nas chociaż będzie dużo „skarbów” do wywiezienia. Tylko czy to „nowe pokolenie” będzie chciało się zachwycać naszymi skarbami? Nie sądzę. Raczej jestem pewna, że nie. Wszystko pójdzie w kubeł.
Jak sobie o tym myślę, to robi mi się bardzo smutno i przykro.
Warto się tyle męczyć, oczy psuć, nici psuć?
Warto!!! Pewnie, że warto!!!
Bo to, co robimy, jest piękne, cudowne, sprawia nam przyjemność!! I są tacy, co potrafią to docenić. Cóż tworzymy dla koneserów. Tylko wąskie grono zainteresowanych potrafi docenić naszą pracę. Bo oni się znają :))
Ale błagam, wyszywajmy dobrze i nie wyszywajmy kiczu. Niech haft krzyżykowy nie kojarzy się ludziom tylko z takimi obrazkami jak w galerii powyżej. Powstaje teraz tyle fenomenalnych wzorów. Świat stoi otworem. Dzięki Internetowi możemy się uczyć tylu nowych rzeczy, możemy podpatrywać innych, lepszych. Wzór można kupić wszędzie, ba można go znaleźć za darmo w internecie. Ok, o gustach się nie dyskutuje, jedni lubią garbate, drudzy rude, trzeci długonogie blondynki. Jedni wyszywają konie na łące inni mechaniczne ryby. Ale jak się coś robi, to powinno to być dobrze, bez względu na temat, zrobione. Ja to nieraz się do Adama śmieję, że nie chcę się po śmierci wstydzić zza grobu, jak będą po mnie dom opróżniać. Mogą krytykować gust, do jakości krzyżyków nie będą się mogli czepić. Czy moje haftowane obrazki też tak skończą??? Myślę, że w większości tak. Ale i tak nie przestanę ich wyszywać. Bo kocham robić, to co robię.
Żeby nie było, że ja tylko czarnowidztwo uprawiam. Co to to nie!
Ja od czasu do czasu przytargam do domu jakiś skarb i uratuję go przed zniszczeniem.
Ocalę od zapomnienia.
Znalazłam taki oto obrazek.
Sampler. Kupiłam, powiesiłam na ścianie.
Bo ja kocham samplery. Jakoś tak odpowiada mi i leży ta forma haftu. Chyba lubię się nudzić podczas wyszywania. Lubię takie „prymitywne” hafty.
Przepraszam za jakość zdjęć, ale zdjęć już nie ma jak dobrych robić. Słońca nie ma. Ciemność i szarość zawisła nad miastem. Poza tym obrazek jest za szybą antyrefleksyjną, a to dodatkowo utrudnia cykanie fot.
W sumie to obrazek wypatrzył na placyku Kochanieńki. On wie co lubię :) Bez negocjacji dałam 10 zł.
Całe 10 zł za kilkanaście jak nie kilkadziesiąt godzin czyjejś pracy!
Tylko czy teraz miał ten haft dla kogoś jakąś wartość? Widać, że nie, bo wylądował w takim, a nie innym miejscu.
Samplery kocham wyszywać, ale przyznam, nie doktoryzowałam się z tego, co oznaczają poszczególne motywy. Bo coś oznaczają. Zamknięta rama wokół haftu to chyba symbol nieskończoności. Z jakiej okazji powstał ten konkretny haft, też nie wiem. Może ślubu? Jakiejś rocznicy? Na pewno miał coś upamiętnić.
Mamy Adama i Ewę.
Mamy drzewo.
Mamy inicjały i datę. Data przypada na środę. Kto bierze ślub w środę?
Jest okręt, winne grona, ptak – paw, wiatrak, jakiś kwiat.
Według pomiarów dokonanych przez Kochanieńkiego wyszło 10 krzyżyków na 2 cm, czyli płótno 25 ct. Sam haft ma 47×47 cm i został dość starannie wyszyty.
Nie wiem, czy materiał był kiedyś biały, czy écru. Na pewno lekko pożółkł i dziś wygląda jak écru. Nie wyciągałam haftu z ramy, nie prałam, bałam się, że może tego nie przeżyć. Na razie jest, jak jest. Wisi u nas nad schodami, spoglądam sobie na niego kilka razy dziennie, czasami się zastanawiam, kto go wyszył, z jakiej okazji?
Uratowałam go.
Lubię na niego patrzeć.
Podoba mi się.
Tak naprawdę to napisałam zupełnie inny post. Napisałam, co myślę na temat naszej krzyżykowej blogosfery, na temat podejścia do nas firm sprzedających nam materiały, na temat tego, co oferują „polskie” wydawnictwa hafciarskie. Napisałam też, jak chciałabym, żeby wyglądały nasze spotkania w sieci. Cóż wyszedł mi bardzo gorzki tekst. Nie opublikuję go. Nie ma co się kopać z koniem, robić sobie wrogów, świata nie zbawię, a krwi mogę sobie i innym niepotrzebnie napsuć.
Mam swój blog, swoje miejsce w sieci, które bardzo lubię i o które staram się dbać. Lubię tu z Wami rozmawiać, lubię Wasze merytoryczne komentarze, podpowiedzi, lubię czytać Wasze, mam nadzieje szczere, zachwyty nad tym, co robię.
Bardzo Wam Dziewczyny dziękuję, że jesteście, że do mnie zaglądacie, znosicie moje gadulstwo.
Ja lubię do Was zaglądać, pozostawiać po sobie ślad. Gdyby nie Wasze blogi pewnie niekoniecznie bawiłabym się w krzyżyki. Jesteście dla mnie Inspiracją, to co umiem nauczyłam się od Was!
A jeżeli chodzi o spotkania on-line, jestem jak najbardziej za miejscem, gdzie moglibyśmy ROZMAWIAĆ o krzyżykach, uczyć się od siebie, inspirować, pomagać. Jeżeli to nie będzie Facebook, bo nie mam tam konta i mieć nie będę, będę bardzo chętnie brała udział w takich rozmowach. Bo o krzyżykach to ja lubię gadać. Nie chciałabym jednak, żeby to było miejsce, w którym będziemy się uczyć podstaw. Podstawy znam. Ja chcę czegoś więcej, chcę się rozwijać, chcę wyzwań!!
P.S.
Iwonka jeszcze specjalnie dla Ciebie powieść w odcinakach, tylko musisz wybrać w jakim klimacie :)))
Krzyżykowy romans?
Stefania spojrzała na Toma znad tamborka. Igła ze złotym długim oczkiem zadrżała jej w ręce na wspomnienie wczorajszej nocy. Nie trafiła w materiał i boleśnie się ukuła. Syknęła cicho z bólu. Jeszcze raz spojrzała na siedzącego przed nią mężczyznę. Ich oczy się spotkały i Stefania spuściła szybko wzrok cała spłoniona. Przypomniał jej się szał namiętności, któremu dała się ponieść. Ich ciała otulone szorstkim lnem obrazkowym Permin of Copenhagen w kolorze naturalnym numer 01 pośród setek motków muliny DMC splecione w namiętnym uścisku……
Czy może krzyżykowy kryminał?
Komisarz Alex wszedł do mieszkania. Na środku małego pokoju leżała zmasakrowana naga kobieta. Twarz miała zasłoniętą długimi rudymi włosami. Całe jej ciało pokryte było wbitymi igłami. Wyglądała jak mechaniczny jeż. Tysiące grubych igieł powbijanych w uda, brzuch, piersi. Z miejsc, gdzie tkwiły igły, cienkimi stróżkami popłynęła zakrzepła teraz krew. Komisarz podniósł ostrożnie jedną igłę.
Igła z tępym czubkiem w rozmiarze 22 idealna do hardangera – pomyślał.
Nagle poczuł pod butem coś dziwnego. Nachylił się, spojrzał i gwałtownie cofnął stopę. Prawie nadepnął na nożyczki. Małe ostre nożyczki hafciarskie, na które nabite było oko. Dziwne, ale oko nie rozpłynęło się, tylko nadziane tkwiło wciąż na nożyczkach. Zielona tęczówka spoglądała wprost na komisarza.
O nożyczki Dovo! Idealne do wycinania nitek, zawsze o takich marzyłem. Takie to i z 50 dolców na eBay kosztują – jego myśli znowu dziwnie zboczyły na tylko mu znane hafciarskie tory.
To był żarcik oczywiście :)) Powieści na pewno pisać nie będę :) OBIECUJE!!
Kurza twarz znowu się rozgadałam.
Krzyżyki leżą i wyją, skamlą, żeby się nimi zająć, a ja nic….
To już zupełnie na koniec dwa zdjęcia, które mój tato zrobił wczoraj. Zima idzie, a na polach jakby wiosna.
Cóż zdjęć to mnie tato nie nauczył robić, za to „pisane” mam po nim.
I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś.