czyli Choinka 2024 po raz jedenasty
Mam sklerozę. Mam sklerozę galopującą i nie uczę się na własnych błędach.
Nie pamiętam, że błąd popełniłam, że mam o nim pamiętać i więcej go nie popełniać.
Tak było i tym razem.
Z początkiem miesiąca ochoczo zabrałam się za nowe hafciki na zabawę choinkową u Karoliny. Wzorki bardzo przyjemne, wyjątkowo proste i do tego wzór na Sagę. Kilka dni i wszystko było wyszyte.
Nie wiem, co mnie podkusiło i postanowiłam hafty wyprać przed ich pozszywaniem.
Wyprałam, powiesiłam do wyschnięcia i poszłam spać.
Rano z ust mych poleciała soczysta wiązka motylich nóg i kurzych twarzy.
Czerwona mulina puściła mi farbę i pobrudziła haft.
Białe przestało być białe, stało się żółto-różowe.
Myślałam, że mnie trafi przysłowiowy szlag. I to nie dlatego, że mulina zafarbowała, ale dlatego, że nie był to pierwszy raz, a co najmniej czwarty. Żeby było lepiej, przeprowadziłam przecież nawet eksperyment naukowy dotyczący farbowania czerwonych mulin, napisałam na ten temat długi post tu na blogu (jak ktoś chce przeczytać to podlinkowuję tutaj) i na śmierć o tym zapomniałam.
Skleroza. Skleroza galopująca!
Chociaż Wy nauczcie się czegoś na moich błędach, pamiętajcie i uważajcie!!!
Czerwona mulina bez względu na to czy jest to DMC, Ariadna czy Anchor MOŻE ZAFARBOWAĆ. Nie każda, nie zawsze, ale może się to zdarzyć. Trzeba uważać, sprawdzać i podchodzić do tych kolorów z dużą rezerwą. Mnie tym razem farbę puściło 304 z DMC.
Zastanawiałam się co zrobić. Wypruć? Wyszyć od nowa? Leniwa się zrobiłam ostatnio i stwierdziłam, że nie chce mi się z tym walczyć. Trudno jest różowo-żółte, pozszywam, jak jest i tak nie będzie widać na choince.
Poniewczasie (bo już wzięłam i zszyłam wszystko do kupy) dziewczyny na Inatagramie podpowiedziały, że pomocne mogą być chusteczki wyłapujące kolor. Następnym razem postaram się pamiętać, że istnieje takie coś, bo do tej pory nie używałam.
Trochę jak pies do jeża podchodziłam do wykończenia tych wzorków. Nie obyło się bez pomocy Kochanieńkiego.
Kochanie potrzebuję drucik. Taki sztywny i w otulinie. Nie masz czegoś takiego w piwnicy?
Oczywiście, że miał.
Co rusz mam takie dziwne potrzeby i prośby, ale na szczęście Adam ma dużo skarbów w piwnicy i zawsze znajdzie to co wymyślę. Tak było i tym razem.
Znalazł drucik, w sumie była to przewód telefoniczny, a ja utoczyłam na tamborkowym kole garncarskim takie oto dwa zimowe kubeczki.
Od środka trochę widać, że białe „mleko” nie jest białe, ale nie przejmuję się tym ani trochę. Gdyby to był haft innego typu – obrazek, coś bez tła, pewnie bym się zapłakała. Tu nie, mam to w tyle.
Autorką wzorów jest Olga Petrenko. Kilka jej małych wzorków popełniłam w zeszłym roku.
Niebieski kubek miał we wzorze inny napis, ale do mnie bardziej mówiły te choinki.
Sesja późnolistopadowa, a na zdjęcia zamiast śniegu załapał się kwitnący mlecz.
I żółte liście na krzewach i drzewach.
Uszko kubka jak pisałam, zrobiłam z płaskiego przewodu telefonicznego, który owinęłam dookoła muliną w odpowiednim kolorze. Tak zresztą proponowała zrobić Olga.
Talentu do malowania na kawie ani ja, ani Kochanieńki nie mamy. Za to Adam robi pyszną kawę. Tym razem w wersji z mlekiem, choć równie często na naszym stole gości czarna kawa. Najlepsza jest z jakiegoś przelewu. Na robieniu dobrej kawy Adam się zna.
Moje kubeczki są pełne ciepłej kawy z mlekiem, ale może to być i gorąca czekolada, kakao z bitą śmietaną. Co kto lubi i preferuje w zimowy czas ;-)
Kubeczki zgłaszam do listopadowej odsłony zabawy choinkowej u Karoliny.
Kto by pomyślał, że przed nami ostatni miesiąc zabawy!
A już całkiem wkrótce będziemy ubierać choinkę!
Nie wiem, jak Wy, ale ja już nie mogę się tego doczekać!