Czyli SAL Cookie Time – część 4
„Bestia ze wschodu” dopadła Europę i ani myśli sobie pójść, ale ja akurat na mróz nie narzekam. Aż dziw, że nie narzekam :) Lubię taką mroźną zimę, słoneczną zimę. Lubię, gdy wstaję rano i świeci słońce, lubię, gdy biegnę na tramwaj, a w nosie mi prawie zamarza.
Rześko i fajnie jest. Słońce jest, żyć się chce :))
Fakt, że to zimowe słońce ma jedną wadę – jest nisko i nie wiedzieć czemu świeci tak, że widać cały kurz, który się ściele po podłogach. Ale kto by się przejmował kurzem?? Jakoś skutecznie nauczyłam się go ignorować i nie zauważać. Wolę czas poświęcać na coś bardziej twórczego niż jechanie na szmacie. Na nadmiar wolnego czasu niestety nie narzekam, wręcz przeciwnie, cierpię na jego permanentny brak. Wiedziałam, że mi się wszystko pozmienia od nowego roku, że jakoś będzie trzeba na nowo sobie życie poukładać, ale jeszcze nie wpadłam w ten nowy rytm. Wciąż jestem w niedoczasie, wciąż gonię w piętkę, ale powoli, powoli mam nadzieję się ogarnąć i na nowo zorganizować.
Muszę.
Muszę znaleźć czas na wyszywanie, na blogowanie. Zapłaciłam za domenę na kolejny rok, więc nie mam wyjścia. Kasa wydana, blogować trzeba :) Na szczęście wiosna idzie, dzień będzie dłuższy, będzie cieplej, będzie lepiej. Musi być.
Dziś rzutem na taśmę będzie o kolejnym obrazku z SAL-u Cookie Time. Hafcik popełniłam jakiś czas temu, ale nie było jakoś natchnienia, żeby go pokazać. A to przecież taki słodki, cukierkowy jest ten fragment. Dziś będą słodycze, a słodycze to ja kocham nad życie i gdy widzę słodycze, to kwiczę :) One też mnie kochają i ani myślą się ze mną rozstawać. Zostają ze mną na zawsze, odkładając się to tu, to tam. Ja tam twierdzę, że idą mi w cycki i tej wersji się trzymam. Innych fałdek nie zauważam, ignoruję je jak kurze i „koty” snujące się po kątach.
Ten fragment obrazka wyszywało się mega przyjemnie. Dosłownie trzy wieczory i hafcik był gotowy.
Czyż te kolorki nie są energetyczne i apetyczne? Zupełnie jak słodycze :))
Wiecie, za co lubię wschodnie, zimowe wyże? Za słońce, które pozwala cykać foty tak, jak lubię :)
Po dziurki w nosie i kokardy, które ostatni raz nosiłam chyba w przedszkolu, mam dość ciemności, ponurości, braku słońca. Bez słońca trudno żyć, trudno normalnie funkcjonować. Człowiekowi jedynie co się chce, to narzekać. Ale dziś nie narzekamy, dziś świeci słońce, jest mroźny piękny dzień, jest słodko i smakowicie.
Ze słodyczy najbardziej lubię połączenie czekolady i orzecha. Orzeszki w czekoladzie to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Czekolada z okienkiem i dużą ilością orzechów. Mniam :)) M&M, czyli orzeszki oblane czekoladą. Podwójne mniam :))))
Adam przywiózł mi z Ameryki wersje walentynkową. Mega wielkie paczki, mega orzeszków. Chciał mi je nabyć w wersji kilogramowej, ale jak się leci samolotem, to każdy gram bagażu jest ważny, skończyło się na trochę mniejszych paczkach. Bardzo szybko je zutylizowałam i w całości poszły mi w biusta. Nawet Kochanieńki stwierdził, że po tych M&M to mi cycki urosły i już mu się w garść nie mieszczą. Szczegół, że nigdy mu się nie mieściły, bo czym oddychać to ja zawsze miałam.
Ponadto ze słodyczy to najbardziej lubię krówki. Takie miękkie, świeże, ciągnące się, zaklejające szczęki ciągutki. Boskie są. Mniam :))))) Takich zleżałych, twardych, kruchych nienawidzę. Ale jak innych nie ma, to z braku laku i takie zjem.
Czyż może być coś piękniejszego niż taki widok?
Może :)))
Morze żelków na placyku.
Bo ja kocham jeść żelki wszelakie, a najbardziej to lubię standardowe gumisie Haribo o smaku ananasowym, takie przezroczyste. Najpierw pracowicie zjadam wszystkie inne kolory, żeby móc na koniec delektować się smakiem tych najulubieńszych. Dzisiaj byliśmy na placyku, po raz pierwszy chyba od czterech miesięcy. Mróz jak cholera, rano 14 stopni pod kreską, tylko najtwardsi handlarze dali radę być. Gumisiów tym razem nie kupiłam i nie zjadłam. Stwierdziłam, że po krówkach i M&M jestem tak słodka, że w żyłach zamiast krwi płynie mi glukoza i wystarczy mi, że nacieszę oczy wystawą. Poczekam też na święta. Przed świętami bywają na placyku takie mega paki, z pół kilo szczęścia, albo więcej. Tylko nie pamiętam czy to przed Wielkanocą, czy raczej przed Bożym Narodzeniem sprzedają takie wynalazki.
W zeszłym roku dostałam tabliczkę czekolady.
Dużą tabliczkę czekolady.
Baaaaardzo duuuuużą tabliczkę czekolady.
MEGA WIELKĄ tabliczkę czekolady.
Jedyne 6,5 kg :))))
Zastanawiałam się ile lat będziemy to jeść.
Cóż nie trwało to szczególnie długo. Fakt podzieliliśmy się trochę, ale resztę zutylizowaliśmy z Kochanieńkim. Ja rozpuszczałam sobie czekoladę w filiżance i wyjadałam łyżeczką, Adam pochłaniał naleśniki z serem i czekoladą w ilościach hurtowych. I tak nam w parę tygodni nie wiedzieć kiedy tabliczka czekolady wyszła. Problem polega tylko na tym, że on może jeść takie rarytasy bezkarnie i jest chudy jak szczypiorek na wiosnę, a ja tyję od wody mineralnej i to niestety widać. Cóż jestem uzależniona od słodkiego i do tego mam słabą silną wolę. Nie potrafię odmówić sobie kolejnego kawałka czekolady, kolejnego cukierka. Jem tak długo, aż zjem. Nie ma takiej ilości słodkiego, której bym nie dała rady. Dlatego też czasami, gdy zdrowy rozsądek weźmie górę nad moim łakomstwem, robię sobie detoks od słodkiego i nic nie kupuję. Jak nie mam, to nie jem, nie tęsknie, nie szukam. Jak mam zjadam do końca, bo przecież nie może się zmarnować.
Cóż cukier to ZŁO!!!! Ale jakie pyszne to ZŁO :)
Na chwilę obecną mój SAL-owy hafcik wygląda tak:
Muszę przyznać, że podoba mi się ten obrazek coraz bardziej. Na początku byłam do niego mało przekonana, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dorobię na koniec kontury i będzie cud, miód, maliny i orzeszki :)
Tak zupełnie z innej beczki, bardzo mi się podoba ostatnia zabawa, którą zaproponowały Hania i Kasia – Niedziela z hafciarskim alfabetem. Z przyjemnością czytam Wasze posty i podziwiam za kreatywność, bo sama czasami słabo kojarzę i myślę. Na przykład jakoś nie skojarzyłam literki „B” z blogiem :)) A przecież to taka oczywista oczywistość.
Za to, jak zapytałam dziś Kochanieńkiego o skojarzenie haft, krzyżyki na literkę „b” to mi odpowiedział:
– Brak czasu.
I moim zdaniem trafił w punkt, bo czyż ten „brak czasu”, to nie jest nasza największa bolączka??? Myślę, że nie jedna z nas marzy o dobie z gumy, zakrzywieniu czasoprzestrzeni i możliwości poświęcania naszej pasji większej ilości czasu niż może.
Kochanieńkiemu się tak skojarzyło, bo chciał iść na spacer jeszcze raz, bo piękny dzień, słońce, niedziela, a ja mu powiedziałam, że bloga muszę ogarnąć i obiad ugotować. Właśnie przede wszystkim z powodu braku czasu, także słabego kojarzenia, nie zapisałam się do tej zabawy. Nie mam, kiedy wyprodukować więcej niż jednego posta w tygodniu, a ta zabawa zakłada publikację właśnie co tydzień. Jest to dla mnie nie do przejścia, a szkoda. Będę Wam za to kibicować i wyczytywać Wasze posty jadąc rano w tramwaju do pracy.
I jeszcze raz moje słodycze, bo nie mogę się im oprzeć.
A tak zupełnie na koniec – wiecie jaka jest choroba zawodowa pracowników fabryki czekolady??
Wytrzeszcz oczu :)
Ktoś wie dlaczego?
Edit
Kochanieńki wymyślił kolejne hasło do hafciarskiego alfabetu
B jak Brak weny. Same braki :)