Wstyd i poruta

czyli poruta i wstyd :(

„Poprzedni post miał być w październiku.

Ten powinien był powstać w sierpniu.

Mamy listopad.

Wstyd i poruta, a to przecież post z serii „chwalipost”.”

Tyle napisałam w listopadzie 2020, a mamy drugą połowę stycznia 2021.

Wstyd, wstyd, wstyd! Podwójny wstyd i poruta!!

Jest mi strasznie głupio, że dopiero dziś pokazuję skarby jakie dostałam od dwóch kochanych Kobitek. Dostałam w sierpniu (tak to był SIERPIEŃ 2020!!) mega wypaśną paczkę od Uli, którą przygotowała wespół z Violą.

Dziewczyny iście po królewsku obdarowały mnie za udział w prowadzonych przez nie zabawach. W sumie to się nie chwaliłam chyba, ale udało mi się co nieco wygrać w zeszłym roku.

Brałam udział w wyzwaniach i konkursach organizowanych na blogach Hafty Uli i Świry Rękodzieła.

Panienka Klara wygrała #10 hafciarskim wyzwaniu – Boże Narodzenie 

Trzy koty w worku zdobyły wyróżnienie w #12 hafciarskim wyzwaniu – Wielkanoc i wygrały w kwietniowym konkursie – Wielkanoc z królikiem.

Wyspa miłości i wiecznej szczęśliwości zdobyła wyróżnienie w #14 hafciarskim wyzwaniu Marynarskie Klimaty i wygrała w sierpniowym konkursie Kolory marynarskie.

Ja pierdzielę. Masakra. Jestem w absolutnym szoku!

Szczerze.

I wbrew wszystkiemu nie jest to szok ani trochę pozytywny…

Chcecie,  to wierzcie, nie chcecie, nie wierzcie, ale nawet nie pamiętałam, nie byłam świadoma tego, że brałam udział w tylu zabawach i że aż tyle razy udało mi się coś wygrać. Dopiero teraz pisząc ten post, zrobiłam sobie rachunek sumienia. Zamiast się cieszyć, jestem przerażona, tym, co działo się ze mną w ostatnim roku. Żyłam w jakimś totalnym amoku, zamroczeniu, nie pamiętam, co się wokół mnie działo. Mam kompletną dziurę w życiorysie. Wiem, że byłam nieznośna, nie do życia. To nie byłam ja, to był obcy ktoś. Nawet koteczka przestała mnie lubić…

Na szczęście najgorsze chyba minęło (taką mam cichą nadzieję), wychodzę na prostą i nawet, jak mi się nie chce czegoś robić, zmuszam się, żeby chciało mi się znowu chcieć.

Koniec narzekania, bo nie narzekać miałam, ale się chwalić i pokazywać cudne cuda.

Tak jak pisałam, w sierpniu dostałam wielką paczkę. Nawet nie pamiętam czy ktoś ją przyniósł, czy odbierałam ją z paczkomatu. Na szczęście byłam na tyle przytomna, żeby uwieczniać wtedy wszystko na zdjęciach.

Prawie wszystko :)

Najpierw była folia bąbelkowa, jak na zdjęciu wyżej, a potem mym oczom ukazał się taki widok.

I zaczęło się wypakowywanie wszystkiego po kolei z pudełka, które wyglądało jakby dna nie miało.

Musiałam, aż wejść na krzesło, żeby udało się zrobić zdjęcie całości.

To teraz trochę szczegółów.

Najpierw wytwory rąk własnych dziewczyn.

Sznurkowy koszyczek zrobiony przez Ulę, a w nim jeszcze coś.

Dwie kocie podkładki pod kubek.

Podkładkę wykorzystuję cały czas i trzymam na niej koci kubek z herbatą, którą Kochanieńki mi co jakiś czas donosi na strych.

Na strychu mam teraz zamiejscową placówkę mojej roboty. Niby fajnie, ale jednak niefajnie. Wstaję rano z wyrka za pięć ósma, robię pięć kroków i już jestem „w pracy”, odpalam kompa i mogę tyrać. Punkt szesnasta wyłączam maszynę, schodzę na dół i jestem już po pracy. Teoretycznie jestem codziennie z 1,5 – 2 godziny do przodu jeśli chodzi o czas, który normalnie „traciłam” na dojazdy, ale jakoś nie potrafiłam tego czasu twórczo i pożytecznie wykorzystać. Uciekał i nadal ucieka mi on gdzieś przez palce. Na dłuższą  metę wkurza mnie to pomieszanie pracy z domem, brak ludzi z biura, brak codziennych „ploteczek”, brak możliwości obcowania face to face z kimś żywym. Teraz tylko kole na Timsach, telekonferencje na Skype i rozmowy z klientami przez telefon. Do dupy takie życie. Do ludzi mi się chcę. Do żywych ludzi, których można zobaczyć, dotknąć, przytulić. Z drugiej strony dobrze mi się pracuje w domu, łatwiej mi się skupić, jestem bardziej efektywna i twórcza. Weź tu i dogódź babie, która sama nie wie, czego chce.

I tak źle i tak nie dobrze.

Ale nie o tym miało być.

Miało być o tym, że poza tym, że w koszyczku były dwie podkładki pod kubek, to koszyczek ma jeszcze do tego wszystkiego piękne dno „zmalowane” przez Ulę.

Śliczny jest ten motylek :)

Zakładka do książki również „zmalowana” przez Ulę. Niestety na zdjęciu nie widać, jak się pięknie błyszczy.

Cudowny czekoladownik, a w nim czekolada, dawno zjedzona, której nie uwieczniłam na zdjęciach. Nie zrobiłam tego od razu, a potem nie było już, co uwieczniać :)

To, co z papierów robią Ula i Viola, to co robicie Wy, szalenie mi się podoba, ale dla mnie to czarna magia, nie wiem jak, nie potrafię, nie umiem, czegoś takiego zrobić. Dziewczyny szczerze Wam zazdroszczę talentu!

Od Violi dostałam ręcznie robione mydełka. Nie dość, że wyglądają, to jeszcze pięknie pachną. Przyznam, że żal mi je wykorzystać, leżą sobie na półce, a ja sobie chodzę i na nie patrzę.

Ręka do góry kto chciałby dostać jeden z wisiorów zrobionych przez Violę? Ja dostałam, mam i się nim nieustająco zachwycam.

Ukwiecona wiosenna łąka zaklęta w wisiorku. Ach, aż mi się wiosny zachciało! Najbardziej mi szkoda, że teraz jest tak mało możliwości na wyjście z domu i pochwalenia się tym podarunkiem.

Dostał mi się też motek włóczki idealny na jakiś udzierg. Już od dłuższego czasu chodzi mi po głowie zrobienie jakiejś chusty lub szalu na szydełku. Nie ma to tamto. Jest z czego, trzeba tylko znaleźć wzór i działać.

W paczce były też scrapowe, kartkowe przydasie w ilości zastraszającej.

Papierów całe mnóstwo, bazy do kartek, tagi, kolorowe taśmy i inne inszości.

Powiem tak – nie mam wyjścia, muszę w końcu zacząć na serio robić kartki. Teraz nie ma już wymówek, że czegoś nie mam, że mi brakuje. Nie brakuje. Ula wysłała mi tego taką ilość, że mi chyba życia nie straczy, żeby to wszystko wykorzystać.

Obiecuję z ręką na sercu, że zrobię użytek z tych wszystkich papierów. Może jeszcze nie teraz, może za chwilę, ale zamierzam zacząć robić kartki. Mam już za sobą pierwszą, próbę.

Kosztowała mnie ona mnóstwo nerwów, mnóstwo pracy, ale satysfakcja była przeogromna. Moje kartki były proste do bólu, wiem, że nigdy nie będą takie magiczne, jak Wasze, bo brak mi tego czegoś, ale będą moje. To strasznie miłe uczucie wysłać komuś własnoręcznie zrobioną kartkę, miło taką kartkę dostać.

Żebym nie zapomniała!

Agnieszko, Haniu – bardzo Wam Dziewczyny dziękuję za pamięć, za piękne kartki. Przyszły, są. Długo szły, w tych dziwnych czasach, ale doszły. Dziękuję!!

Ula, Viola strasznie dziewczyny Wam dziękuję za te podarki. Byłam naprawdę szczerze zaszokowana, zachwycona i uradowana, gdy otworzyłam tę paczkę. Aż się popłakałam ze szczęścia. Przepraszam Was, że tak późno piszę o tej przesyłce, ale naprawdę życie mnie ostatnio sponiewierało dość mocno i zapomniałam o tym całkiem, a jak już sobie przypomniałam, to kompletnie nie szło mi pisanie.

Strasznie się cieszę, że są takie kreatywnie ześwirowane osoby jak Wy. Jesteście Wielkie!!

Ciszę się, że ten post w końcu poszedł w świat. Zamierzam się wkrótce znowu chwalić, bo przed Świętami dostałam kolejną paczkę pełną skarbów!