Zimowe reminiscencje wiosennych reminiscencji

Czyli Choinka 2019 1/12

Mam Wielbiciela.

Na szczęście dla Kochanieńkiego nie jest to wielbicieli moich kształtów, a wytworów rękodzielniczych. Mój Wielbiciel ma plan, który wdraża w życie moimi „ręcami”. Powoli realizuję jego pomysły, a moje cztery litery robią się coraz twardsze. Za chwilę będziecie mogli zwracać się do mnie per Jagienko.

Ale od początku.

Mamy z Kochanieńkim kolegę, przyjaciela domu na potrzeby tego wpisu zwanego A. I ten nasz kolega wymyślił sobie, że będzie miał choinkę ustrojoną w ręcznie zrobione ozdoby choinkowe. Nie wiedzieć czemu te ozdoby mam mu zrobić ja (mówiłam, Wielbiciel mi się trafił :)) A że akurat A odmówić nie potrafię, nie mogę i nie chcę, nie pozostaje mi nic innego, jak mocno zacisnąć zęby i działać. W zeszłym roku, w sumie to dwa lata temu, to właśnie do niego trafiły lniane czerwone bombki, które w wielkich bólach robiłam po nocach.

W tym roku A pojawił się u nas trochę wcześniej, gdzieś pod koniec listopada i stwierdził, że w sumie to przydałyby mu się kolejne bombki. Najlepiej czerwone z białymi elementami, bo ma koncepcję choinki właśnie w barwach prawie narodowych. Zamiast milczeć, wysłuchać czego pragnie, musiałam oczywiście wcześniej pochwalić się moimi choinkowymi tworami robionymi w ramach zabawy Choinka 2018 u Kasi.

I to był błąd, wielki błąd!!! Moja pycha i próżność zostały surowo ukarane.

Jak tylko A zobaczył moje Łosie na bombce, oznajmił:

Chcę takie! Chcę sześć sztuk takich łosiowych bombek! I koniecznie na takim, a nie innym materiale, jak te twoje. Wielkość jest idealna.

Na nic się zdały tłumaczenia, że to strasznie dużo roboty, że nie dam rady do Świąt, że Linda się nie nadaje, że ciężko się je robi, że rozłażą się, że lepiej zrobić kolejne czerwone lniane na styropianie, że będzie łatwiej i szybciej. Uparł się na łosie i nie ma, zmiłuj się. Poczeka, on święta ma dwa tygodnie później niż my, będę mieć więcej czasu, jak nie zdążę, też będzie ok, ale chce łosie. Słownie sześć!!! sztuk takich samych bombek. Toż to masakryczna masakra robić to samo i do tego jeszcze 6 razy z rzędu!!

Cóż było robić. Kara za grzechy być musi, A odmówić nie można, trzeba było zacisnąć zęby, obłożyć tyłek lodem, zaparzyć wiadro melisy, uzbroić się w niewyczerpane pokłady cierpliwości i działać. Wyciągnęłam wiec z szuflady Lidę, co ją miałam odłożoną na zrobienie róż w wazonie, pocięłam na kawałki i zaczęłam mozolne wyszywanie. Na robieniu właśnie tych bombek minął mi cały grudzień i kawałek stycznia. Łatwo nie było, miło nie było, ale nic w życiu nie ma za darmo. Kara za chwalipięctwo być musi :)

Ponieważ Linda jest rzadkim materiałem, pomna wcześniejszych doświadczeń z moimi Łosiami zaproponowałam, że zamiast french knotów przyszyje koraliki. Będzie szybciej, wygodniej i ładniej.

Ładniej w moim mniemaniu, bo A zdecydowanie zaprotestował i „zażądał” standardowych węzełków.  Zapłakałam w duchu, cicho westchnąłem i ukręciłam mu te węzełki.

Żeby nie było tak całkiem nudno i bombki się czymś jednak od siebie różniły, A wymyślił, żeby na każdej wyszyć złotą nitką jakiś inny, nieduży motyw.

Wszystkie czarne elementy wyszyłam całkiem świadomie naszą polską Ariadną i muszę przyznać, że do robienia konturów nadaje się ona zdecydowanie lepiej niż czarna mulina DMC. Czarne nici DMC są puszyste, nierówne, nieładnie się układają, a Ariadna zwłaszcza po potraktowaniu jej magiczną apreturą, zachowywała się wręcz nienagannie. Mam też wrażenie, że Ariadna jest bardziej czarna niż DMC, bardziej błyszcząca. Ale jest to tylko moje subiektywne odczucie. Zamierzam w przyszłości wszystkie czarne, zwłaszcza pojedyncze, kontury robić właśnie tą nitką. Do podwójnych nadal szukam czegoś grubszego, czegoś, czego nie będzie trzeba składać w dwa.

20 grudnia miałam wyszyte tylko cztery sztuki, więcej nie dałam rady wyhaftować, brakło mi czasu.

Przyszła kolej na jazdę bez trzymanki – zszywanie.

Tym razem, żeby nie popełnić wcześniejszych błędów, kupiłam mocną białą nić, taką bardzo mocną, którą można spokojnie zacisnąć, która się nie przetrze, nie urwie w czasie zszywania pojedynczą nitką. I szyłam po nocach te nieszczęsne bombki, szyłam, szyłam i uszyłam. Dzień przed Wigilią miałam gotowe 4 szt.

Tak zapakowane trafiły do bardzo zadowolonego A.

Żeby było wiadomo, czyje są te bombki, żeby też nikomu nie przyszła na nie ochota, na każdej wyszyłam jeszcze inicjały naszego kolegi.

Święta minęły, a ja stwierdziłam, że trzeba się wywiązać z obietnicy i dorobić jeszcze dwie brakujące bombki, bo niezrealizowane zamówienie wisi nade mną i spać nie daje. I tak w ciągu kilku następnych dni haftowałam po nocach kolejne łosie. Wierzcie mi, miałam serdecznie dość, w oczach mi się mieniło, dwoiło, troiło, ale było już bliżej niż dalej, już widziałam światełko w tunelu. Wzięłam się za zszywanie ostatniej sztuki, cała szczęśliwa, że to już koniec i nagle patrzę, patrzę i widzę NIEDORÓBKA!!! Nie zauważyłam TAKICH braków w skrzydle ptaka. Nawet w dwóch skrzydłach! A przecież sprawdzałam, czy aby na pewno wszytko wyszyłam zgodnie ze wzorem.

Tak bardzo chciałam już skończyć, zapomnieć o tych kulach, że nie zauważyłam takiego błędu! Cóż było robić, trzeba było wyszyć brakujące krzyżyki i kreski. Nie było to łatwe, bo tamborka nie dało się nałożyć, a ja w rękach za boga nie potrafię wyszywać. Ale jakoś udało się błąd naprawić. Uff…

Niestety nie był to koniec horroru z łosiami w roli głównej. Już witałam się z gąską, już widziałam koniec pracy i dosłownie przy ostatnim cięciu zbędnego materiału omsknęła mi się ręka i za bardzo ciachnęłam nożyczkami. Oblała mnie fala gorąca, cała krew odpłynęła do stóp, ręce zaczęły mi się trząść, przed oczami zobaczyłam mroczki.

Szlag by to trafił, co ja zrobiłam!!!

Myślałam, że się zapłaczę, że będę musiała jeszcze raz wyszywać te cholerne łosie, bo wycięłam za dużo, zrobiłam dziurę. Na szczęście okazało się, że strach ma wielkie oczy, że wcale nie jest tak źle, jak mi się wydaje, że jest. Wszystko elegancko pozszywałam, jak trzeba. Najbardziej ucieszył się z tego faktu Kochanieńki, bo jak stwierdził, mielibyśmy ciche dni, jakbym musiała jeszcze raz robić to samo.

Tak prezentują się dwie ostatnie zamówione bombki.

Zostały zapakowane, a ja w niedzielę Trzech Króli, w prawosławną Wigilię w końcu odetchnęłam, że temat znienawidzonych łosi mam już za sobą. Zrobiłam, co zrobić miałam, A zadowolony, to i ja zadowolona. Podesłał mi nawet zdjęcie całego kompletu, żebym miała dowód na to, że 6 sztuk powstało :)

Koniec! Kropka!

Nigdy więcej żadnych łosi na zszywanych bombkach!!!!

Nie ma siły, która by mnie zmusiła do postawienia chociaż jednego krzyżyka w kolejnym parzystokopytnym, bo strasznie dużo pracy, zdrowia i nerwów mnie one kosztowały. Za dużo pracy, za mało czasu, do tego zły czas w mym życiu. I jakie to nudne sześć razy robić to samo!! Masakryczna masakra!

Snułam się po domu pół dnia, niby szczęśliwa i zadowolona z dobrze wykonanej pracy, ale nie mogłam sobie miejsca znaleźć. Coś bym wyhaftowała, czymś ręce zajęła, zrobiła coś dla siebie, powyszywała dla przyjemności, a nie dlatego, że obiecałam, że muszę. Tylko pytanie, co by tu wyszyć??

Dumałam, dumałam i wydumałam.

Ciekawi co?

.

.

.

Tak, dobrze kombinujecie!

Wydumałam, że wyszyję jeszcze jedne łosie, tym razem dla siebie i tym razem na czarnym, tak żeby zrobić sobie jeszcze większą przyjemność (czytaj dobić się). Powiem Wam, że czasami to mam wrażenie, że mam jakieś dziwne, wręcz ocierające się o perwersję poczucie tego, co mi przyjemność sprawia. Bo jak inaczej, jak nie masochizmem można nazwać wyszywanie w sumie po raz ósmy tego samego motywu i do tego jeszcze, żeby było przyjemniej na czarnym materiale :))

Prawda jest taka, że plan na czarną wersję tej bombki miałam od dawna, od samego początku, gdy tylko zobaczyłam wzór w internecie. Czarną Lindę kupiłam dawno temu podobnie jak i kawałek czarnej Aidy, bo nie wiedziałam który materiał ostatecznie wybiorę. Jak przyszło co do czego, nie zastanawiałam się, nie wahałam, tylko od razu wybrałam Lindę. W sumie obiektywnie to całkiem nieźle się na niej wyszywało, a że miał być komplet, bombki miały być takie same, więc tym bardziej musiała to być Linda. Obawiałam się tylko, czy przez rzadki materiał nie będzie przebijać jasne wypełnienie. Stwierdziłam, że to jest ostatni i jedyny moment, żeby taka czarna wersja łosi powstała. Jak nie teraz, to już nigdy, bo im dalej, tym będę miała mniejszą ochotę na powrót do tego wzoru. A tak wzór w zasadzie prawie znam na pamięć, wiem gdzie wbić igłę podczas zszywania, powinno pójść w miarę bezboleśnie.

Oczywiście projekt „łoś na czarnym” rozpoczęłam standardowo po nocy, a kto miał „przyjemność” wyszywania na czarnym materiale przy sztucznym świetle, wie jaka wątpliwa jest to przyjemność. Nie da się ukryć, że część krzyżyków stawiałam po omacku, na czuja. Takie nocne wyszywanie to nie lada wyzwanie dla mych ślepych oczu. Walka była okrutna, ale co było robić, jak mi się „zachciało”.

Żeby czarny materiał mi się nie „wyświecił” w czasie przekładania tamborka wpadłam na pomysł, żeby obręcz obszyć kawałkiem materiału. Muszę przyznać, że patent się sprawdził znakomicie. Nie dość, że na materiale nie ma śladów, to jeszcze jest on lepiej naprężony. Użyłam zielonego tamborka kupionego u Edytki.

Po sześciu dniach walki z czarną oporną materią oczywiście z chwilami grozy przy zszywaniu, które sama sobie standardowo zafundowałam, bo i tym razem udało mi się obciąć za dużo materiału i nie było prawie na czym zrobić ostatniego szwu, wyprodukowałam takie czarne coś.

Prawda, że fajny komplecik??

Moim zdaniem czarna wersja bombki jest ładniejsza od białej, ale to wszystko kwestia gustu. Przez chwilę drżałam, czy koledze A przypadkiem się ona nie spodoba. Na szczęście stwierdził, że biała ładniejsza. Uff… kamień z serca:)

I tak cała zadowolona narobiłam zdjęć, żeby napisać post na blog, oglądam te zdjęcia, wybieram, jak to ja nie wiem, na które się zdecydować,  które wybrać, patrzę, patrzę i co widzę?

NIEDORÓBKA!!

Nie doszyłam konturów w skrzydle ptaka!!! Nie wiem jak, nie wiem w jaki sposób, ale popełniłam ten sam błąd co wcześniej. Patrzyłam, sprawdzałam, czy wszystko jest tym razem wyszyte, czy nie pominęłam jakiegoś smętnego pojedynczego krzyżyka, a nie zauważyłam czegoś takiego! Do tego zrobiłam ze 100 zdjęć z każdej strony bombki i dopiero oglądając je na telefonie, zauważyłam brak. Cóż nie darmo twierdzę, że ja nie widzę.

Kochanieńki stwierdził, żebym zostawiła, jak jest. Będzie bombka z błędem, jak kancer na znaczku, a takie kancery bywają drogocenne. Podśmiechiwał się, że chyba zdalnie będę wyszywać, bo niby jak mam zamiar zrobić to na gotowej bombce? Ja jednak nie mogłam zrobić z ptaka nielota, brakujące kreski uwierałyby mnie, jak niewygodne buty, stwierdziłam, że jak nie spróbuję, to się nie dowiem czy da się to naprawić, czy nie.

I wiecie co? Udało się!! Ptak odzyskał brakujące pióra w skrzydłach i nie widać, że pierwotna wersja była mocno wyskubana.

W sumie to się dobrze złożyło, bo na jeden dzień spadł u nas śnieg i można było powtórzyć sesję w zimowych plenerach.

Tu widać, jak mało biały jest biały śnieg w mieście.

Na sesję oczywiście musiała się załapać dyżurna modelka z awersją do aparatu, która tradycyjnie kompletnie nie chciała współpracować z fotografem. Nie dość, że zdemolowała mi plan zdjęciowy, to ani razu nie spojrzała w obiektyw.

Jedno jest pewne. Nigdy więcej nie wyszyję żadnego czerwonego łosia. Choćby nie wiem co, mam ich wyszywania po kokardy. Żeby mnie nie kusiło, wzór podarłam w drobny mak i wyrzuciłam do kosza. Nigdy więcej czerwonych łosi!!

Tak czy inaczej, jestem bardzo zadowolona, że zdecydowałam się na czarną wersję tej bombki. Taki komplecik wygląda bardzo fajnie. I wbrew moim wcześniejszym obawom czarna Linda świetnie sprawdziła się w tym projekcie. Nic nie przebija przez materiał, nie widać, że wypełnienie w środku jest białe. Czarne jest naprawdę czarne.

Odwołuję też to, co pisałam wcześniej o wyborze Lindy do tych zszywanych bombek. Jak się zostawi odpowiedni zapas materiału, użyje do zszywania mocnych cienkich nici, bombki wyjdą całkiem zgrabne. Dodatkowo bawełna, z której jest zrobiona Linda, jest dość plastyczna i można jej nadać ładny kształt. Moje kule są prawie kuliste. I tak ma być.  I wiecie co? Mimo że miałam w domu białe koraliki i w tej wersji ukręciłam francuskie węzełki. Jakoś rzeczywiście ładniej się prezentują, kolega A miał rację :)

Jeżeli ktoś miałby ochotę uszyć sobie taką albo jakąś inną bombkę jeszcze raz podaję namiary na autorkę wzoru na VK i na Instagramie.  Ja to najchętniej wyszyłabym wszystkie projekty Mariny. No dobra, może ze dwa do mnie nie mówią.

Moją czarną, jak bezksiężycowa noc łosiową bombkę zgłaszam do styczniowego rozdania zabawy Choinka 2019 u Kasi.

Zdradzę Wam tajemnicę. Ciąg dalszy zszywanych bombek nastąpi, w sumie już się dzieje. Kolega  podesłał zdjęcie swojej choinki z „wyrzutem”, że taka nieubrana ta jego choinka.

Szczegół, że prawie wszytko co na niej wisi, zrobiłam ja :) Tak więc mam w tym roku do ubrania dwie choinki, a żeby znowu nie zostać zaskoczoną w grudniu, zakasałam rękawy i walczę. Będzie się działo, bo plan jest!

Są nawet plany dwa, tylko para rąk jedna.

Mówcie mi Jagienka :)