czyli Choinka 2024 po raz dziesiąty
O co chodzi z Czerwoną Królową i Flamingiem wiem tyle, co wiedziałam o Kocie z Cheshire, gdy go wyszywałam.
Są bohaterami książki Alicja w Karinie Czarów.
Nic więcej.
Nie znam, nie kojarzę, książki nie czytałam, filmu nie pamiętam.
Uwielbiam za to haftowaną interpretację 3D tych bohaterów w wykonaniu Iriny.
To, że najbardziej lubię robić choinkowe zawieszki 3D, wiadomo nie od dziś.
To, że Irina jest jedną z moich ulubionych projektantek wzorów, też pisałam nie raz i nie dwa.
Gdy w ostatnie Walentynki zobaczyłam na Instagramie Czerwoną Królową, zakochałam się w niej na zabój od pierwszego wejrzenia. Dawno nic mi się tak nie spodobało. Wiedziałam, że MUSZĘ ją popełnić. Wiedziałam, że wcześniej czy później zawiśnie ona na naszej choince. Wzór miałam już 15 lutego, a za wyszywanie go wzięłam się dopiero na początku czerwca.
Długo mi zeszło na zebraniu do kupy potrzebnych materiałów. Wyzwaniem okazały się być koraliki, których ostatecznie nie kupiłam takich, jak proponowała Irina, bo takich u nas po prostu nie ma :(
Mam tylko jedno zdjęcie z początku pracy. Był 8 czerwca, gdy wyszywałam te krzyżyki.
Krzyżyki poszły w sumie dość szybko, gorzej było z całą resztą. Miałam plan, że Królową pokażę w sierpniu, ale pokonała mnie metalowa nitka DMC. Szczerze nie cierpię nią wyszywać, a akurat w tym wzorze jest jej sporo. Żeby sobie zrobić przerwę od tego dziadostwa, zabrałam się za Księżycową Anielicę. Szczegół, że ona też miała metalowe DMC w innym odcieniu złota….
Miało być lepiej, wyszło jak zwykle.
Wrzesień był kompletnie bezrobótkowy, o czym pisałam przy okazji postu kartkowego. Za to w październiku zabrałam się za wykańczanie zawieszek i tak się zawzięłam, że je skończyłam.
Nie powiem, było to wyzwanie. Wzory Iriny są pełne szczegółów, nowych ściegów, które trzeba opanować, ale ja cholernie lubię te wyzwania. Potrzebne są też czasem jakieś wyjątkowe gadżety, których zdobycie bywa czasami problematyczne.
W tym przypadku problemem okazały się być koraliki potrzebne do zrobienia królewskich członków, czyli rąk i nóg.
Autorka zaproponowała zrobienie ich z biało-czarnych płaskich koralików, takich w kształcie oponki samochodowej.
Co się naszukałam takich koralików to moje. Nie namierzyłam ich w żadnej internetowej hurtowni w Polsce. Może słabo szukałam. Na placyku pod Młynem udało mi się zdobyć takie, które też nie spełniły moich oczekiwań. Jedne były za duże i w nieodpowiednim kolorze jak te po lewej stronie.
Znowu te po prawej też mi nie pasowały, bo czarne były rozmiarowo ok, ale białe były za małe. Skończyło się na okrągłych koralikach. Mówi się trudno.
Mega wyzwaniem było uszycie ciżemek Królowej. Po pierwsze potrzebny był szablon do wycięcia bucików. Nie mam w domu drukarki, a nie chciało mi się iść na ksero drukować jednej strony. Trzeba było sobie poradzić inaczej. Suwmiarka, proste proporcje, telefon, papier śniadaniowy jako kalka i wycięłam, co trzeba.
Potem trzeba było je tylko pozszywać i wypełnić sylikonem, żeby były pełne. Czy ja mówiłam już, że nie lubię szyć? Że mnie to wkurza, nie idzie?
Szczerze nienawidzę szyć!
Ale co było robić, trzeba było zabawić się w szewca. Kapelusze już szyłam, płaszcze szyłam i buty uszyłam.
Takie duże wyszły… Nawet czerwone sznurowadła mają.
Gdy pokazałam Kochanieńkiemu pierwszą wersję Królowej, stwierdził, że czegoś jej brakuje, a ta dziurka w dłoni aż się prosi, żeby w nią coś wsadzić.
Dorób jej berło, będzie bardziej po królewsku – powiedział.
Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Kilka koralików, szpilka, klej Magic i berło gotowe.
Z koroną też miałam przeboje. Mam gdzieś w domu schowane co najmniej trzy albo cztery korony ze starych zapasów. Kupiłam je na AliExpressie pod projekt Króla Myszy kilka lat temu. Całkiem niedawno pokazywałam je Adamowi. On to pamięta i ja to pamiętam. Schowałam je, żeby nie zginęły, tylko zapomniałam, gdzie schowałam. Przetrząsnęłam pół domu w ich poszukiwaniu i nie znalazłam :( Diabeł nakrył ogonem i się śmieje.
Nie pozostało mi nic innego jak zamówić nową koronę. Na szczęście udało się znaleźć coś dostępnego u nas od ręki. Dwie dychy, dwa dni czekania i królewska głowa została ukoronowana.
Ta nowa korona bardziej mi się podoba. Wysadzana „kamieniami szlachetnymi” zdecydowanie bardziej pasuje do królewskiej głowy. A stare korony wcześniej czy później się na bank znajdą.
Zauważyliście włosy Królowej? Splecione w warkocze układają się w misterne róże.
Zrobić tę fryzurę, to dopiero było wyzwanie! Musiałam poćwiczyć na sucho bullion stitch i rococo stitch, żeby nauczyć się tych ściegów. Warto było!
Z drugiej strony włosy Królowej ozdobnie są złotą siatką. Nudno nie jest. Jest na bogato, po królewsku.
Najwięcej zdrowia kosztowała mnie jednak złota metaliczna nitka od DMC. Jest to chyba najgorsza nić metaliczna, z którą miałam do czynienia, a parę już testowałam. Szczerze jej nie cierpię. W sumie mogłam ją zastąpić jakąś inną nicią, ale miałam taką w domu, taka była na rozpisce, więc ją wykorzystałam.
Autorka ze złotem poszalała, jest go sporo tu i tam.
Jak to dawniej bywało, królewska szata jest obszerna, pod spodem mamy warstwowe halki z koronki.
Początkowo miałam plan, że uszyję Królowej pantalony, co by zgorszenia nie czyniła gołymi nogami, ale stwierdziłam, że jest to jednak dla mnie za trudne. Nie dam rady uszyć czegoś takiego. Trudno, może pod spódnicę nie będzie jej nikt często zaglądał.
Groźna i surowa z wyglądu wyszła mi ta Królowa, ale taka miała być.
Chyba ;-)
Wzór jest przemyślany i dopracowany na maksa. Jest zachwycający. Ilość szczegółów powala.
To teraz trochę królewskiego spamu, bo mi się szalenie ta Królowa podoba i obfociłam ją z każdej strony.
Zadek Królowej wg wzoru nie miał być wypchany, materiał miał się ładnie układać. Mnie to niestety nie wyszło i trzeba było się ratować, wypychając kieckę Królowej sylikonem.
Nie da się ukryć, że profil to ma Królowa niewyjściowy ;-)
Za to en face wygląda iście po królewsku.
Pozostał nam jeszcze do pokazania Różowy Ptak, znaczy się flaming. Z jego zrobieniem problemów nie miałam żadnych. Prosty, nieskomplikowany wzór, łatwy do poskładania.
Tylko o co chodzi z tym ptakiem?
Irina potraktowała go dość obcesowo i przedmiotowo. Królowa używa flaminga jako kija do krykieta.
Poszukałam trochę w sieci i znalazłam taką grafikę autorstwa Chris Burge.
Musi być coś na rzeczy z tym krykietem, bo i tu Królowa „gra” flamingiem. Może kiedyś się dowiem, o co chodziło.
U mnie Różowy Ptak zawiśnie oddzielnie na choince jako pełnoprawna zawieszka, a Królowa w ręce dzierżyć będzie berło.
Dla zainteresowanych – wzory Iriny można nabyć na Etsy.com. Z całego serca polecam! Są zachwycające. I jak widać, trochę trzeba się pomęczyć, pokombinować, ale da się je zrobić.
Jej Królewska Mość i Różowy Ptak wędrują do październikowej odsłony zabawy u Karoliny.
P.S.
Jej Królewska Mość już za jakieś półtora miesiąca zawiśnie na naszej choince. Jak ten czas leci!!!
P.S.
Cztery posty w jednym miesiącu to dla mnie niezły wynik ;-)