czyli hafcim obrzydlistwa – część 6
Była goła Wandzia, był nieopierzony Praptak, z kronikarskiego obowiązku będzie dziś „ku pamięci” nieubrany do końca Żuk vel Skarabeusz.
Zważywszy na tempo, w jakim powstają te obrazki, jest duża szansa, że Wieki Finał mojej steampunkowej serii będzie miał miejsce wśród jesiennych liści. Bardzo płakać z tego powodu nie będę, bo akurat te hafty cudnie wyglądają wśród żółto-rudych liści. Co ma być, to będzie, na szczęście do końca bliżej niż dalej.
Nie przedłużając historia powstawania Żuczka.
Początek i pierwsze krzyżyki – 11 listopada 2018.
Stary rok pożegnałam z jednym kopytkiem – nóżką.
A w nowym roku, tak gdzieś w połowie lutego zaczęłam ćwiczyć „ukochane”, „ulubione” półkrzyżyki.
Fanką półkrzyżyków to ja jednak chyba nie zostanę. Ich wyszywanie idzie mi jak krew z nosa, a do tego jest to raczej radosna twórczość własna, która ma się nijak do tego, jak mówią o wyszywaniu półkrzyżyków podręczniki. Będzie trzeba jeszcze dużo poćwiczyć.
A tu już cała zadnia część Żuczka.
Sezon grillowy w tym roku otworzyliśmy 30 marca.
Kwitły wtedy jeszcze fiołki. Kochanieńki specjalnie dla mnie pozostawił taką kępkę.
Kolejne odnóża i inne członki.
5 maja późnym wieczorem postawiłam ostatni krzyżyk, w sumie był to półkrzyżyk.
Panie, Panowie tak prezentuje się mój Żuczek jeszcze bez kresek.
W tym roku przepięknie zakwitły u nas głogi. Adam puścił je trochę na żywioł, żeby porosły duże i rozłożyste, a sąsiedzi nie zaglądali nam w okna. Przez pół maja spoglądałam przez okno w kuchni na takie cudne kwiatki.
7 maja zabrałam się za kontury i zrobiłam AŻ tyle!! Znaczy prawie nic nie zrobiłam.
Jak na razie to by było na tyle.
Kiedy będzie ciąg dalszy, nie wiem.
Nie mam feelingu.
Nie mam czasu.
Nie mam siły.
Ale wcześniej czy później zmuszę się i skończę, bo jednak bardzo bym chciała zobaczyć już te hafty na ścianie nad naszą kanapą w salonie. Od początku mam na nie taki plan, tylko Kochanieńkiego muszę jakoś do tego planu jeszcze przekonać :)