Podaj łapę

czyli Choinka 2018 część 9/12

Dziś będzie o zwierzach. O kotach, psach, rybkach, chomikach i o …., o tym będzie na samym końcu. Będzie o zwierzach domowych i przydomowych, bo jak to wieki temu śpiewały Fasolki:

Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma,
a ja w domu mam chomika, kota, rybki oraz psa.

Jako dzieci w domu kota ani psa nie mieliśmy. Całe życie mieszkaliśmy w bloku, rodzice na „wymagające”  zwierzę się nie zgadzali. I tak było co robić z trójką dzieci, pracą na etat i działką do obrobienia. Były za to inne mniejsze zwierzęta, które można było pozostawić pod opieką dzieci.

Mieliśmy więc ptaszka. Kanarka. Żółty był, siedział w klatce, strasznie brudził, rozsypując dookoła ziarenka i nie śpiewał. Czasami kąpał się w miseczce wody i śmierdział :) Tyle pamiętam. Kanarek trafił w końcu do babci naszego kuzynostwa i tam spędził jeszcze parę ładnych lat.

Były także chomiki, kilka parek, zwane Szczurkiem i Szczurką albo Czokapikiem i Czikapiczunią. Szczegół, że chyba do końca nikt nie wiedział, czy to rzeczywiście były parki, czy na przykład dwa chłopaki. Faktem jest, że te chomiki nigdy nam się nie rozmnożyły. Żeby nie było, że zmyślam to mój najmłodszy brat na zdjęciu sprzed ponad 30 lat. Ściska w garści chomika, aż temu prawie oczy z orbit wychodzą. Żartuję, chomik miał się całkiem dobrze, taka była jego uroda. Jarcyś z naszej trójki jako dziecko zwierzaki kochał najbardziej.

Chomiki mieszkały w sporym akwarium, miały tam domek zrobiony ze starej doniczki. Miały też obowiązkowo kółko treningowe, w którym biegały, jak opętane, nie wiedzieć czemu zwykle po nocy. Chomiki czasami lubiły dać w długą i potem było zaglądanie we wszystkie kąty w poszukiwaniu zbiegów. Uciekinierzy znajdowali się zazwyczaj w kuchni, w dolnej szufladzie kuchenki. Pamiętam, że strasznie fascynowała mnie ilość jedzenia, jaką chomik był w stanie zmieścić w swoich policzkach. Podtykałam takiemu zwierzowi coraz to nowe kąski i patrzyłam, jak jedzenie znika w czeluściach jego otworu gębowego. Nie mogłam zrozumieć, gdzie mu się to mieści.

Mieliśmy też rybki. Nie pamiętam czy były przed, czy po chomikach, ale na pewno mieszkały w tym samym akwarium. Niestety nie ma w pamiątkach rodzinnych żadnego zdjęcia rybek. Akwarium było dość spore, miało zrobione specjalny metalowy stelaż z nóżkami, a od góry skrzynkę z oświetleniem. Najbardziej skomplikowaną sprawą była wymiana wody, gdy zaczynała pomimo filtrów podśmierdywać. Była na to cała procedura na tymczasowe umieszczenie rybek w innym naczyniu, szorowanie szyb, płukanie żwirku, powtórne sadzenie roślin. Nie było wtedy takich wypasionych urządzeń jak dziś, wszystko było siermiężne, trzeba było sobie radzić z zarastającymi glonem szybami przy pomocy żyletki na patyku. Moją ulubioną rybą był glonojad, który nie dawał rady pożreć całego glonu, ale były też skalary, mieczyki, bojowniki. Nigdy za to nie dorobiliśmy się welonka zwanego złotą rybką.

Całkiem niedaleko nas mieszkali za to nasi dziadkowie, którzy posiadali u siebie cały zwierzyniec. Były oczywiście kury, króliki, świnki. Do dziś pamiętam smak „świńskich” ziemniaków. Nasz dziadek traktował swoją trzódkę bardzo dobrze, ziemniaki były zawsze przebrane, wyszorowane, pozbawione oczek i jak udało się nam załapać na dzień, gdy dziadek parował świniom ziemniaki to i my mieliśmy prawdziwą ucztę. Każdy dostawał swojego ziemniaka i masło. Sól brało się z babcinej solniczki, w której mieściło się z półtora kilo soli. To była wyżerka! Pycha! Niebo w gębie! Lepiej smakują chyba tylko ziemniaki pieczone w ognisku.

Wlazł kotek na płotek i mruga,
ładna to piosenka, niedługa.

Był i kotek. Pewnie nie jeden. Akurat kotów to nie pamiętam, bo ich nie lubiłam za bardzo jako dziecko. Za to młodszy brat i owszem, on kochał zwierzaki wszelakie.

A ja mam psa, a ja mam psa,
Przyniosłam go z podwórza.
A ja mam psa, małego psa,
Dla niego jestem duża.

Tak mógłby zaśpiewać Jarek, gdyby był dziewczynką.

To jest Hera. Pies niby łańcuchowy, pilnujący domu jak to na wsi, ale tak naprawdę biegający wolno po podwórzu i łaszący się do wszystkich. Psów u dziadków było kilka. Ja kojarzę trzy.

Potem przez kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat nie było w mym otoczeniu żadnego zwierzęcia. A potem pojawiły się na raz dwa koty. Kochanieńki zodiakalny Lew i Dziadu.

Szare, bure i pstrokate,
Wszystkie koty za pan brat,
Mają drogi swe i płoty,
Po prostu koci świat.

Historię Dziada i naszej „kradzionej” zezowatej koteczki opowiadałam Wam jakiś czas temu.  Dziadówka jak każdy kot jest ciekawska, wleźć musi wszędzie, obniuchać wszystko.

Jest to szczęśliwy, wolny i beztroski kot (choć niektórzy twierdzą, że kota powinniśmy oddać do przytułku), który większość swojego życia spędza kołami do góry, który nic nie musi i robi, co sam chce, a nie to, co by państwo chcieli żeby robił. Adam mówi o niej, że to kot marzyciel, który uwielbia patrzeć w niebo i leżeć „na kangurka”. Nie raz i nie dwa zdarza jej się w takiej pozycji zasnąć i goniąc senne mysie mary przebierać nogami przez sen.

Latem tak właśnie spędzała większość czasu – patrząc w niebo i marząc o byciu ptakiem.

Jak patrzę teraz na te zdjęcia to mnie, aż ściska w dołku na widok tego, co w założeniu być miało „trawnikiem”. Oj, strasznie  suche i gorące mieliśmy lato tego roku! Pewnie dlatego Dziadówka upały przespała w moim lawendowo-bukszpanowym kąciku (oprysk, chemia zadziałały i szlag trafił gąsienice ćmy bukszpanowej, pytanie czy wszystkie??).

No dobra, ale nie o tym miało dziś być. Nie tylko o tym.

Miało być o pewnym magicznym miejscu, w którym sprzedają zwierzaki małe i duże. W którym sprzedają koszyki, drapaki, gryzaki, psie ciuszki, miski, kuwety, smycze, klatki, robaki, akwaria, filtry, różne smakołyki i wszystko inne co zwierzaki duże i małe potrzebują, albo co się ich właścicielom wydaje, że ich pupile pragną posiadać.

Dziś będzie o świątecznym sklepie zoologicznym w wersji mikołajowo-bożonarodzeniowym, bo postanowiłam zrobić kolejny cudny domek od Eleny.

Pierwsze zimowe krzyżyki postawiłam w pewien upalny dzień gorącego lata, zaraz na początku lipca. Niestety trotuar pokryty śniegiem nie przyniósł ani trochę ochłody. W domu było gorąco, duszno, okropnie. Żyć się nie dało.

Wyniosłam się więc z moją robótką do parku, na ławkę. Tam było z 0,2 stopnia mniej, a jak jeszcze ktoś przejechał obok na rowerze, można było liczyć na mikrosekundy ożywczego, chłodzącego wiaterku. Takie chwile były bezcenne, niestety zdarzały się rzadko. Słabo mi się stawiało te krzyżyki, oj słabo.

Zauważyliście ten chaos w nitkach i igłach ?? Próbowałam mojej wersji metody parkowania i ani trochę mi się ona nie sprawdziła. Fakt pojedyncze krzyżyki wychodzą lepsze niż stawiane w każdy inny sposób, ale co mnie zdrowia kosztuje ogarnięcie tych wszystkich nitek, nie jest chyba tego warte. Niestety mój sposób wyszywania z dołu do góry kompletnie nie sprzyja tej metodzie. Nitki, zamiast wisieć poniżej robótki, pętają mi się i zasłaniają miejsce, które wyszywam. Robi się trudny do ogarnięcia bałagan.

Ćwiczyłam też psie i kocie tropy. Próbowałam jak najwierniej oddać ślady, jakie te zwierzaki zostawiają na śniegu.

Postawienie wszystkich krzyżyków zajęło mi ponad dwa tygodnie. Umęczyłam się strasznie, ale to nie dlatego, że wzór zły, skomplikowany czy coś z nim nie tak. Po prostu okoliczności pogodowe były wybitnie niesprzyjające .

Część krzyżyków powstała u moich rodziców, gdy był tam mój brat z dzieciami.

Ciociu, co szyjesz?
A jak myślisz Tosiu?
Domek szyjesz! Sklep zoologiczny!!
A skąd wiesz Tosiu, że to sklep zoologiczny? 
Bo kość na drzwiach jest i łapka jest i pies jest.

Cóż dzieciom nie potrzeba dosłowności, żeby zobaczyć psią łapkę, kość, żeby skojarzyć co, jest co. To dorośli potrzebują odrobiny magii w postaci konturów, żeby widzieć, na co patrzą.

Bo czyż te parę niebieskich krzyżyków, a do tego żółty i czerwony krzyżyk nie wyglądają jak rybki w akwarium?? A te parę różowych kresek na krzyż nie wygląda jak piękna papuga? Są i klatki ze śpiewającymi ptaszkami i budki lęgowe. Jest i psia łapka i kość na drzwiach, mówiąca, że dziś otwarte.

Jest i ryży kot wylegujący się w koszyku, są kocie miski i psie zabawki, buda dla psa. Jest i pan z psem na czerwonej smyczy. Nie wiem, czy to nowy psi właściciel, czy może stary właściciel, który kupił swojemu pupilowi jakiś smakołyk. Tak czy inaczej, pies uradowany i ze szczęścia aż macha ogonem i podskakuje.

W oryginale na szyldzie był angielski napis Pet store, który postanowiłam spolszczyć. Było trochę kombinowania, bo nazwa Sklep Zoologiczny ani ładna, ani mieszcząca się w przewidzianym na nią miejscu. Stanęło na Podaj łapę.

W oknach i na drzwiach wiszą oczywiście piękne jodłowe girlandy oświetlone koralikowymi lampkami. Bo mamy przecież Święta!!! Jest pięknie, jest magicznie i świątecznie!

W drugiej okiennej witrynie siedzą zgodnie pies i kot w mikołajowych czapkach, bo przecież kot kocha psa, a pies kocha kota. Mamy Święta!! Są i paczki z prezentami dla zwierzaków, w oknach wiszą białe kości. Jest i kolejny psi właściciel zmierzający do sklepu po coś dobrego dla piesa.  A ponieważ zima, na dworze srogi mróz pies odziany w piękny czerwony sweterek, coby mu zimno w dupkę nie było. Jest i kocia lampa, której nie przyozdobiłam, zapomniałam :(( Dopiero jak tłumaczyłam Kochanieńkiemu, co jest co na zdjęciach, zorientowałam się, że jodłowe girlandy miały być jeszcze na lampach :(

We wzorze w oknie był  napis Xmas sale, a na szyldzie I love my pet. Drugi napis zastąpiłam swojsko brzmiącym Pies i kot, a z napisu o wyprzedaży zrezygnowałam. Niestety ma złe skojarzenia, jeśli chodzi o takie wyprzedaże. Ludzie kupują dzieciom, wnuczkom pod choinkę zwierzaczki, bo są to przecież takie słodkie, śliczne, cudowne prezenty, dziecko pocieszy się, pobawi chwilę, a potem znudzone obowiązkami wraca do swojego telefonu i tabletu, a biedne zwierze idzie w odstawkę, zostaje porzucone i zapomniane. Moja mam nie raz i nie dwa opowiadała mi o bezpańskich psach, które pętają się u nich po osiedlu. Tak dzieje się w okolicach wakacji i niestety Świąt Bożego Narodzenia. A przecież taki zwierz to żywa istota, która czuje, przywiązuje się, cierpi. Tak się nie godzi! Jak się bierze zwierzę do domu, to trzeba to przemyśleć, bo zwierz to nie tylko przyjemność, ale też obowiązek. Zwierz to także członek rodziny, a członka rodziny nie wystawia się za drzwi, jak się znudzi. Stąd zrezygnowałam z napisu i zastąpiłam go jeszcze większą ilością girland i światełek, żeby było jeszcze radośniej i bardziej świątecznie.

Jest więc i psia buda udekorowana koralikowymi lampkami i kocia latarnia niestety bez ozdoby. Jest i numer, pod którym mieści się magiczny sklep Podaj łapę.

Magia konturów i koralików zdziałała po raz kolejny :))

Potem przyszła pora na pozszywanie wszystkiego do kupy. I tu miałam mocno pod górę. O ile w przypadku Poczty Św. Mikołaja udało mi się postawić dach już za drugim razem, tak tu dopiero trzecia wersja była w miarę akceptowalna.

A potem była mało udana sesja zdjęciowa z koteczką w roli modelki. Pokazałam kotowi, co pańcia wyprodukowała, a ta najpierw zaległa na pozostałościach trawnika, a potem znudzoną nachalnością fotografa poszła sobie w siną dal.

Stwierdziłam, że tak bawić to my się nie będziemy, wezmę cię kot podstępem i zrobisz to, co ja chcę, a nie to, na co ty masz ochotę. Nakroiłam kotce mięska, postawiłam miskę na stole obok mojego magicznego sklepu i mówię do Kochanieńkiego dawaj kota na krzesło, będę jej zdjęcia robić.

Cóż między pierwszym a ostatnim zdjęciem, które udało mi się zrobić, minęło całe 11 sekund, a potem kotka zeskoczyła z krzesła i z pretensją w głosie upomniała się o zestawienie miski na ziemię. Oj nie lubi ten kot robić, co ja chce, nie lubi, robi tylko to, co ona chce. Gdy już zjadła wyraziła zerowe zainteresowanie domkiem i zabrała się za poobiednią toaletę pomimo moich wysiłków na zwrócenie jej uwagi. Co robić, taka karma, kot nie współpracuje, gdy nie chce.

To już nie przedłużając, tak wygląda dach mojego sklepu dla zwierząt.

Wiadomo też, pod jakim numerem mieszkamy z Kochanieńkim :)

Czy widać szmaragdowozielone oczy rudego kota? Chyba słabo widać.

Szalenie mi się podoba mój sklep na tle zielonego „lasu”.

A tu wspólnie z magiczną Pocztą. Czyż nie fantastyczne są te domki??

Kochanieńki jak je oglądał, stwierdził, że osoba, która je zaprojektowała, musi być szalona. A ta, co je wyszła jeszcze bardziej :)

Ilość szczegółów, detali jest powalająca. Ale to właśnie one robią robotę. Jest cudnie, magicznie i świątecznie.

Do świąt coraz bliżej, zima zbliża się wielkimi krokami. Skończyło się lato i jak ręką odjął, skończyły się upały. Ale czemu tak nagle i gwałtownie ja się pytam? Nie mogłoby być ciepło, słonecznie, bezwietrznie??  Z dnia na dzień zrobiło się zimno i z dnia na dzień kot przypomniał sobie, że wszędzie dobrze, ale zimą, gdy zimno w dupkę najlepiej u pańci na kolankach. I tak od soboty kot siedzi w domu i nie daje się wyrzucić za drzwi. Tylko jak wyszywać z kotem na kolanach, gdy ta łajza cały czas się podtyka do myziania?

A jak się już wymyzia to okupuje mój fotel. No jak wyszywać coś w takich warunkach, no jak??

Moja magiczna wioska powoli rośnie. Na razie skromne dwa domki, ale pewnie z czasem będą kolejne. Księgarnia do mnie szepcze cichutko wyszyj mnie, wyszyj mnie. Znając życie, przed świętami Elena znowu czymś zaskoczy, znowu pokaże jakieś cudeńko :)

Mój magiczny świąteczny sklepik Podaj łapę zgłaszam do wrześniowego rozdania w zabawie Choinka 2018 u Kasi.

To jeszcze obowiązkowo banerek zabawy.

A na koniec Moi Mili będzie jeszcze jedno zdjęcie.

Będzie kura i mój mały brat.

Ulubiona kura mojego dziadka, dobra koleżanka mojego brata. Chodziła za dziadkiem jak pies, właziła do domu, pozwalała się niańczyć na rękach. Taka ni pies, ni kot, ni kura :))

Uwielbiam to zdjęcie i muszę kiedyś wkrótce coś z nim zrobić. Jest to skan slajdu (zresztą jak pozostałe stare zdjęcia, które dziś pokazałam, a które wieki temu robił nasz tata), złej jakości, trzeba je jakoś podrasować, bo jest moim zdaniem fantastyczne.

Fajne mieliśmy dzieciństwo.

A Wy macie jakiś zwierzyniec w domu??? Wiem, że macie :)) Jakoś tak jest, że w standardzie wokół większości hafciarek kręcą się zwierzaki różne.