czyli Choinka 2024 po raz pierwszy
i mam nadzieję nie ostatni w tym roku.
Jak będzie, życie pokaże, ale zatęskniłam za blogowaniem, mam już gotową nową zawieszkę na choinkę, nic więc poza własnym lenistwem nie stoi na przeszkodzie, żeby coś napisać i pokazać.
Ostatnią pracą popełnioną w zeszłym roku był smok od Iriny. Idąc za ciosem, popełniłam kolejnego smoka, w sumie to małe smocze według jej projektu. Nic na to nie poradzę, że kocham jej wzory miłością wielką i nie mogę się powstrzymać przed zakupem kolejnego, gdy tylko coś pokaże. A kusić ona potrafi okrutnie. Mam jeszcze z 10 niewyszytych wzorów od niej, które czekają, aż je zrobię. I wcześniej czy później je popełnię.
Smoka musiałam kupić od razu, jak go tylko zobaczyłam, bo zagadał do mnie tak zachęcająco, że aż mnie palce zaswędziały, jak to drzewiej bywało. W sumie to zapomniałam już, jakie to jest fajne uczucie „muszę, bo się uduszę”. Wzór z 1,5 miesiąca poczekał na wskoczenie na tamborek, ale musiałam skompletować nitki, po drodze było zwolnienie lekarskie, święta, no i przede wszystkim wykańczałam hafty, które szyłam cały poprzedni rok.
Tym razem udało mi się nawet cyknąć dwie foty w trakcie pracy, co patrząc na zeszły rok, nie było takie oczywiste.
Wcześniej namiętnie robiłam zdjęcia w trakcie wyszywania, miałam tego nacykane w cholerę, ale jakoś z czasem mi się to znudziło. Powyższe zdjęcia zrobiłam w Sylwestra i w Nowy Rok. Krzyżyki poszły piorunem, bo było ich niedużo, były mało skomplikowane i wyszywało się je bardzo przyjemnie.
A potem zaczęły się schody, ściegi specjalne i szycie gadziej łuski szczerze znienawidzoną muliną metaliczną DMC. Wyjątkowo jej nie lubię, ale co robić, jest we wzorze, to trzeba się pomęczyć.
Zdjęć w trakcie niestety nie mam.
Trzy razy prułam, to co zrobiłam. Za pierwszym razem użyłam dwóch nitek zamiast jednej i gdzieś dopiero w połowie zorientowałam się, że coś chyba jest nie tak, że jest tego za grubo i za dużo. Ostatecznie nie wyszło idealnie, jak u Iriny, ale i tak wyszło całkiem fajnie.
Przy pomocy tego metalicznego DMC miały być zrobione jeszcze francuskie węzełki, ale doszłam do wniosku, że tego nie przeżyję i zamiast skręcać oporną nitkę i siarczyście bluzgać pod nosem, przyszyłam koraliki.
Potem przyszła pora na ścieg rococo – brwi, pysk i nozdrza. W sumie już prawie wiem, jak się szyje tym ściegiem, ale jak to mówią, prawie robi wielką różnicę i trochę się napociłam, kręcąc nitkę wokół igły.
Pod małą górkę miałam z chwościkiem, którym wykończony jest smoczy ogon. Sam chwościk zrobiłam ze specjalnie w tym celu kupionej jedwabnej nici. Niestety w pasmanterii dostępny był tylko taki żarówiasty zielony. Problem był z zamocowaniem tego chwościka w czymś. Początkowo kombinowałam, żeby użyć złotej zawieszki od bombki, ale nie wyglądało to dobrze. W trzech odwiedzonych przeze mnie pasmanteriach nie mieli takich końcówek i trzeba było robić zamówienie w internecie. Końcówka 0,80 zł, przesyłka chyba z 15 zł….. ale czego się nie robi, żeby było ładnie.
A potem wymyśliłam sobie, że smok musi mieć skrzydła. No bo przecież każdy smok ma skrzydła, każde dziecko o tym wie, a Irina nie przewidziała tego we wzorze. Tylko jak te skrzydła zrobić?
Początkowo chciałam zrobić je takim samym ściegiem, jak kiedyś robiłam rogi Byka Romana, ale za Chiny Ludowe nie mogłam sobie przypomnieć, jak to się robiło.
Teraz pisząc ten post postanowiłam pokazać zdjęcie, o co mi chodzi, zaglądam do odpowiedniego folderu na dysku, a tam z mam z 15 zdjęć z szycia tych rogów….
Ot skleroza galopująca…
Wyszyć nie potrafiłam tych skrzydeł, to trzeba było zrobić je jakoś inaczej, sposobem. Wyszydełkowałam je więc z muliny. Parę słupków, złota nitka dla ozdoby i smok dostał skrzydeł.
Potem było tylko zszywanie, wypychanie, doszywanie dzwonków, a na koniec kręcenie rogów i zawieszki.
A potem poszliśmy w plener i była sesja fotograficzna i zrobiłam tylko 125 zdjęć smokowi…
I wiecie co, miałam wielką radość z tego cykania zdjęć z każdej strony zawieszki, na każdym możliwym drzewie, gałęzi. Już zapomniałam, jakie to jest fajne. Kochanieńki cierpliwie łaził ze mną po parku, robił za statyw, użyczył własnego telefony, bo mój robi podłe zdjęcia, a przede wszystkim mocno mnie dopingował w tym moim fotograficznym szaleństwie.
Teraz więc musicie mi wybaczyć, ale będzie parę zdjęć….
Przed Państwem symbol nadchodzącego Nowego Roku Chińskiego — Roku Smoka.
Przed Państwem moje cudowne zielone Smocze Szczenię w swojej pełnej zielonej krasie (nawiasem mówiąc, czy krasa może być zielona?).
Smocze ma też zadnią stronę, która gdzieś wcześniej mi umknęła.
Jeszcze parę szczegółów.
Czyż to „kopytko” nie jest urocze?
Musiała też być sesja na choince, bo bez choinki się nie liczy.
I razem ze starszym bratem.
Smocze Szczenię zgłaszam do pierwszej odsłony zabawy Choinkowej u Karoliny.
Czy będą następne prace na tę zabawę, nie wiem, życie pokaże. Co ma być, to będzie. Nic na siłę.
P.S.
Meri, nie wiem, czy tu jeszcze zaglądasz, czy nie, ale ten smoczy post jest po części dla Ciebie. Smoki przecież kochasz miłością wielką.