czyli więcej szczęścia niż rozumu
Jak czegoś nie zrobię od razu, odłożę na potem, na kiedyś, to strasznie trudno mi do tego wrócić. Tak jest i z tym postem. Nie mam weny, ale obiecałam opowiedzieć, co to się u nas wydarzyło w grudniu.
Trzeba więc przysiąść i coś napisać.
Nie da się ukryć, że grudzień był miesiącem „wyjątkowym” i obfitującym w różne wydarzenia. Czas uciekł mi przez palce, nie ogarniałam rzeczywistości i działy się rzeczy dziwne.
Na początek zapomniałam, że wypadałoby wysłać kartki, które przecież gotowe czekały od miesięcy w szufladzie. Nie przewidziałam, że nasza poczta działa, jak działa i jak się chce, żeby kartki dotarły do adresatów przed świętami najlepiej jeszcze w listopadzie wrzucić je do skrzynki na listy. Kartki wysłałam 16 grudnia. Do Opola kartka dotarła 4 stycznia… Jak nic jakiś listonosz piechotą niósł wór z kartkami na plecach i odwiedzał po drodze między Wrocławiem a Opolem wszystkie możliwe miasta, miasteczka, wsie i przysiółki… Słabe to, a do tego jeszcze znaczki drogie jak cholera. Dziwić się, że poczta ledwo zipie.
Umówiłam się z koleżanką na „wicie wianków”. Ostatnie dwa lata robiłyśmy u nas w piwnicy wianki na drzwi i stroiki świąteczne. I tak miało być w tym roku. Miałyśmy pić grzańca, gadać, a przy okazji zrobić, co trzeba. Niestety koleżanka nie dojechała, po drodze do nas mieli z mężem kolizję, ktoś zajechał im drogę, całe koło do wymiany. Inny termin już mi nie pasował, wianek musiałam zrobić sama, a nigdy tego nie robiłam od początku do końca. Jak na pierwszy raz wyszedł nie najgorszy, ale strasznie wielki. Nie da się ukryć, że mam tendencje do popadania w przesadę.
Popełniłam też taki muchomórkowy stroik.
Gdy kupowałam te drewniane muchomorki miałam plan – wiedziałam, że wyszyje w grudniu grzybka i będą mi one do niego pasować. Kochanieńki nie był zachwycony dziełem mych rąk, ale trudno, musi patrzeć na stroik przy jedzeniu jeszcze przez jakiś czas.
Na stolik do pokoju zrobiłam taki stroik.
Większość użytych w nim elementów pochodzi z drugiej ręki. Miedzianą donicę dostałam lata temu od kolegi, który handluje starociami, chude anioły znalazłam pod Młynem w tym roku. Cudne są. Całe pięć złotych za wszystkie trzy dałam. Anioły z gwiazdkami też spod Młyna. Że też ja mogłam kiedyś żyć bez tego miejsca? Aż niewiarygodne ;-)
Zgodnie z naszą nową tradycją ubieraliśmy w tym roku dwie choinki. Pierwsza stanęła już 8 grudnia na strychu. Cały roku minął nam na zbieraniu małych drewnianych zawieszek. A skąd je mamy? Głupie pytanie, oczywiście, że spod Młyna. Najlepsze deale robi się w środku lata, gdy nikt jeszcze nie myśli o ubieraniu choinki, świętach. Wtedy można kupić coś za przysłowiowe grosze, a jak dobrze pójdzie, można dostać i za darmo.
W zeszłym roku nasza kolekcja prezentowała się tak.
A tak wyglądała w tym roku.
Trochę zawieszek przybyło, chociaż to i tak nie jest wszystko. W ostatnią niedzielę przed świętami kupiliśmy jeszcze parę fajnych fantów, w sumie dość sporo. Nie załapały się już na zbiorową fotę, zawisły od razu na choince.
Kochanieńki stwierdził, że mamy tego już tyle, że nie da się tego zmieścić na małym drzewku, trzeba kupić większe. Z roku na rok choinka na strychu „rośnie”.
Tak wyglądała w 2022 roku.
Tak w zeszłym roku.
A taką Kochanieńki zarządził na ten rok.
Kąt ten sam, ten sam skos, ale konieczne było małe przemeblowanie, żeby zmieścić to dość spore drzewko. Choinka co najmniej dwie szuflady wyższa niż rok temu.
W tym roku udało się zdobyć kilka szopek i domków.
Słodką budkę z ptaszkami.
Kominiarczyka.
Panienkę na huśtawce – bardzo dobrze wyważona, nie przekręca się, wisi idealnie i pewnie, jak nikt nie widzi, buja się na gałęzi.
Najbardziej mnie rozśmieszyło to piętrowe łóżko.
Z początku myślałam, że to taka zabawka do domku dla lalek. A potem odkryłam, że ma zawieszkę, a w pościeli leżą Bałwan i Mikołaj. Jeden pozostawił przy łóżku miotłę, drugi worek z prezentami.
Bardzo mi się ta choinka podoba, ale ma jedną wadę. Sypie się jak cholera. W zasadzie już przed świętami zaczęła gubić igły. Doszliśmy z Kochanieńkim do wniosku, że nigdy więcej nie kupimy choinki w doniczce, gdyż nie ma to sensu. Po pierwsze takie choinki są wykopywane dużo wcześniej, mają zazwyczaj poobcinane korzenie i nie da się ich posadzić po świętach, są droższe i cięższe do wniesienia. Dużo lepiej sprawdzają się choinki cięte, które stoją w wodzie. Czasami i półtora miesiąca albo dwa taka choinka u nas stoi. Jakby co mamy już plan na przyszłoroczną choinkę ;-)
Kolejna wtopa – za późno upiekłam piernik staropolski w tym roku. Ciasto zamiesiłam na początku listopada, gdzieś zaraz po Wszystkich Świętych, wsadziłam do lodówki i zapomniałam o jego istnieniu. Dopiero 22 grudnia wzięliśmy się za pieczenie tradycyjnie okrągłego piernika z połowy ciasta, a z drugiej połowy zrobiliśmy pierniczki, które skamieniały zaraz po upieczeniu. Madzia poradziła, żeby do pudła wsadzić jabłko pokrojone w ćwiartkę. Tak też zrobiłam, bo co miałam do stracenia? I powiem Wam, że to działa! Rano pierniki były mięciutkie.
Powidła do przełożenia piernika smażyłam w zeszłym roku. Zero cukru, parę godzin mieszania w garze, a smak boski. Warto było postać. W lukrowanie pierników przestałam się dawno temu bawić. Szkoda nerwów, nie wychodzi mi to, a na smak, czy ładnie polukrowane, czy brzydko ten sam. Za to Kochanieńki w dwóch pierniczkach zrobił dziurki, żeby je powiesić na choince. Przy tych dwóch musiałam się wznieść na wyżyny kunsztu lukierniczego. Wyszło, jak wyszło.
Pierniczki wiszą na choince do dziś, Kochanieńki stwierdził, że zeżremy je, jak będziemy rozbierać choinkę.
Ale zanim rozbierzemy choinkę, może ją Wam w końcu pokażę.
Nie da się ukryć, że na ubieranie choinki to czekam od momentu kiedy tylko rozbierzemy „starą”. Cały rok produkuję ozdoby, a z początkiem listopada Kochanieńki zaczyna odliczanie.
Jeszcze pięć tygodni do choinki.
Jeszcze cztery tygodnie do choinki..
Jeszcze dwa tygodnie do choinki…
W tym roku dużą choinkę zaczęliśmy ubierać dopiero 14 grudnia. Kupiliśmy ją na naszej ulicy, dosłownie 150 m od domu. Tym razem drzewko wybierał Adam. Ze dwa albo trzy lata temu dostałam od niego bana na wprowadzanie do domu większej choinki, a sam w tym roku kupił takiego oto świerczka.
Nie jest do sufitu, ma jakieś 2,20 m, mieliśmy już wyższe choinki, ale jeszcze nigdy nie mieliśmy aż tak rozłożystej.
Śmieję się, że jest jak ja, krótka, z metra cięta, ale szeroka w biodrach. Ma idealny kształt stożka. Z tyłu co prawda nie ma gałęzi, ale to dobrze, można ją było przysunąć bardziej do ściany, żeby nie wchodziła na środek naszego jakże ogromnego salonu.
Choinka w tym roku stanęła w nowym stojaku. Do tej pory używaliśmy takiej specjalnej starej kamionkowej misy/donicy, ale Kochanieńki stwierdził, że do tego drzewka jest ona za mała, trzeba wsadzić w inny stojak. Mieliśmy taki kupiony parę lat temu w Castoramie, którego nigdy jeszcze nie używaliśmy. Jak to rzecz nowa, nie do końca jest ten stojak przemyślany. Nie ma żadnych podkładek, ochraniaczy pod nogi i żeby nam się parkiet nie odgniótł, postawiliśmy stojak na wyciętym w trójkąt kartonie. Dodatkowo przez otwory, którymi przekręca się śruby do pnia, przecieka woda i trzeba bardzo uważać, na to ile się jej wleje.
To informacje bardzo istotne dla dzisiejszej historii ;-))
Ubieranie choinki to okazja wyciągnąć wszystkie skarby pochowane po kątach i zrobić im zbiorowe zdjęcie. W czasie 6 lat zabawy choinkowej prowadzonej przez Kasię, a teraz przez Karolinę udało mi się wyprodukować tyle zawieszek.
Jest tego coś koło 130 szt. I dużo i mało. Na pewno chciałabym mieć dużo, dużo więcej, ale wiem, że wiele zawieszek już nie powstanie. Nie pozwoli mi na to zdrowie. Ale póki palce jeszcze mam jako tako sprawne, będę robić ile się da.
To teraz jak co roku foty z choinką ubraną tylko w moje wyszywane zawieszki.
Wiadomo już czemu napisałam, że niby dużo, ale jednak mało :) Trochę mało obwieszona po choinkowemu ta nasza choinka. Pierwszy wieczór skończyłam z takim efektem. Na wieszanie kolejnych ozdóbek brakło mi siły.
Już jest lepiej, ale przecież może być jeszcze lepiej.
Nie po to parę lat dziergałam śnieżynki, aniołki i dzwoneczki, klęłam w żywy kamień, przyszpilając gwiazdki po krochmaleniu do styropianu, żeby ich teraz nie powiesić na choince.
Nie po to przez parę lat zbierałam różne szklane bombki, żeby ich teraz nie powiesić na choince.
No to powiesiłam.
Cudowna jest ta nasza choinka. Żadne zdjęcie nie oddaje jej pełnej krasy. Nie wiem, jak to jest możliwe, ale co rok udaje nam się ubrać piękniejsze, bogatsze drzewko.
To teraz trochę spamu choinkowego. Tegoroczne prace.
Piernikowe serca, które mam dzięki KasiS. Taki mulinowy lukier to ja mogę na okrągło robić.
Powiesiłam też ptaszkowe jaja na choince. Kto powiedział, że jaja nie mogą wisieć na choince?
To jeszcze parę prac z zeszłych lat. Sikorka na styropianowej kuli. Od tego typu wyszywanych bombek zaczynałam.
Potem były w całości wyszywane i zszywane kule.
I cała reszta menażerii.
Prawie trzy dni ubierałam tę choinkę, bo mi już siły i cierpliwości brakuje, żeby zrobić to za jednym zamachem. Uważam jednak, że warto się pomęczyć, bo drzewko będzie miesiąc albo i dużej cieszyć nasze oczy.
Żeby drzewko tyle stało, trzeba je regularnie podlewać, a nie jest to takie proste dostać się do stojaka przez rozłożyste gałęzie i nie przelać wody nie widząc, ile się jej wlało. Opracowaliśmy więc z Kochanieńkim całą procedurę podlewania.
Kładę się na brzuchu pod drzewkiem, wkładam dwa palce do środka, a Adam wlewa powoli wodę z konewki. Gdy poczuję, że poziom lustra wody niebezpiecznie zbliża się do otworu od śrub, mówię stop i Adam przestaje wlewać wodę. Przez parę dni to podlewanie według procedury funkcjonowało całkiem dobrze.
Do czasu.
Kochanieńki podlał któregoś dnia choinkę beze mnie i okazało się, że wlał tej wody odrobinę za dużo. Przy kolejnym podlewaniu, gdy leżałam pod drzewkiem, odkryłam, że karton, na którym stoi choinka, jest cały mokry. Trzeba go wyciągnąć, bo nam parkiet spuchnie. Znowu robota.
Kochanieńki powiedział:
-Ty tu leż, nie ruszaj się i absolutnie nic nie rób, ja idę po robocze rękawice do piwnicy, przytrzymam choinkę u góry, a ty wyciągniesz delikatnie karton. Tylko nic nie rób! Poczekaj na mnie!
Leżę więc rozciągnięta jak długa pod drzewkiem i słyszę jego jęczenie z piwnicy:
– Znowu wszystko poprzestawiałaś, nic nie mogę znaleźć! Gdzie są te cholerne rękawice!
Szczegół, że miałyśmy wić wianki z koleżanką i pochowałam zbędne rzeczy ze stołu, żeby było miejsce do pracy i w sumie wiem, gdzie te rękawice położyłam. Słucham tego jego marudzenia i sobie myślę, co ja tak będę leżeć bezczynnie. Zanim znajdzie rękawice i wyjdzie z piwnicy, sama wyciągnę ten cholerny karton.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Nie powinnam była myśleć.
Powinnam była leżeć, czekać i nic nie robić.
Zaczęłam delikatnie wyciągać karton i wiecie, szło mi całkiem dobrze do czasu, aż iść dobrze przestało.
Poczułam nagle, że choinka straciła stabilność, że coś złego się dzieje, a ja już nic nie mogę zrobić.
Drzewko się zakołysało, usłyszałam dzwonienie bombek, nawet nie krzyknęłam, jak choinka całym swym jestestwem wylądowała mi centralnie na plecach.
Motyla noga to..!
Kurcze pióro to..!
Ja…pitolę..!
Kochanieńki wypadł z piwnicy z myślą, że może przytomność, a nie daj boże życie straciłam, bo się nic nie odzywam. Leżę na brzuchu przygnieciona choinką, spod drzewa wystają mi tylko dupa i nogi. Czym prędzej gołymi rękami podniósł nieszczęsne drzewo.
Woda wylana, połowa rzeczy na ziemi, ja cała w igłach i moja pierwsza myśl:
– Będzie trzeba nowe drzewko kupić i jeszcze raz ubierać, bo bez choinki świąt nie będzie!! Wszystko potłuczone, popsute! Szlag, szlag by to trafił! Znowu robota!
Po co mi to było, wystarczyło poczekać…
Ja mam jednak więcej szczęścia niż rozumu.
Okazało się, że choinka wyszła z tej przygody w zasadzie bez strat. Zbiły się dosłownie dwie bombki, z czego jedną da się uratować, nic się nie złamało, nie zepsuło. Normalnie szok, bo kilka bombek spadło na podłogę, ale się nie rozbiło.
Musiałam tylko kolejne popołudnie i wieczór poświęcić na ponowne wieszanie tego wszystkiego, co spadło. A było tego naprawdę sporo. Dobrze, że większość ozdób na choince to moje nietłukące niepsujące się zawieszki, bo mogło być naprawdę niefajnie. Serio mogło świąt nie być, mogło mi się coś..
Ehhh…. moje narwanie i myślenie – niemyślenie.
Po tej całej akcji śmialiśmy się z Kochanieńkim do łez, ale też bardzo żałowaliśmy jednej rzeczy – że Adam nie pstryknął mi foty, jak leżę przygnieciona drzewkiem. Widok ponoć był spektakularny, dwa razy w życiu się taki nie zdarzy. Cóż robić, moje zdjęcie nie będzie viralem, bo Adam na szczęście jest z pokolenia, które bohatersko ratuje swoje królewny z bagna, a nie fotografuje, jak to bagno je wsysa.
Kochanieńki stwierdził, że miałam już dziwne przypadki w życiu, ale ta akcja z choiną była najbardziej widowiskowa i spektakularna w mojej dotychczasowej karierze. Co on tam wie, zdolna jestem, jeszcze pewnie jakiś niejeden numer wywinę w życiu.
Mieliśmy nadzieję, że przygoda z choinką wyczerpała moje fuckupy na ten rok, bo przed końcem roku zawsze coś się dzieje. Coś się psuje, coś trzeba na gwałt kupić. Taki dziwny zbieg okoliczności. Niestety Kochanieńki powiedział to nagłos i ….
W piątek przed samymi świętami miałam „wypadek” w pracy.
Zostałam ukarana za grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Dostałam paczkę z firmy. Były w niej między innymi czekoladki z wiśniami w likierze i zachciało mi się poalkoholizować w godzinach pracy, a takie czekoladki to dla mnie produkt zakazany. Kto to widział alkohol spożywać w godzinach pracy, a do tego czekolada! Czekolady mi nie wolno. Nie wolno, ale bardzo mi się chece.
Wpakowałam całą czekoladkę w usta, zagryzłam i ……..złamałam ząb :(((((((
Góra czwórka! Szczerbata zostałam na Święta!!
Podwójna motyla noga to!!! F…k, f…k!!
Co robić? Piątek godzina 11, za chwilę Święta, dwa tygodnie wszystko będzie zamknięte, a ja nie mam zęba, może trzeba wyrwać korzeń, gdzie ja teraz znajdę dentystę chirurga? Nie myślałam nawet dwie sekundy, ubrałam buty, narzuciłam kapotę na plecy i poleciałam do dentysty, którego mamy pół ulicy dalej, a nóż widelec ktoś mi coś pomoże.
Wpadam do gabinetu i mówię dziewczynie na recepcji, jaka sytuacja, że potrzebuję konsultacji, że może mnie gdzieś wciśnie na chwilę. Ona na to, że sorry, ale wszystko zajęte na full, lekarzy nie ma, już świętują, może mnie umówić po nowym roku….I wiecie co? Znowu miałam więcej szczęścia niż rozumu. Trafiłam na bardzo miłego młodego człowieka, który przysłuchiwał się moim błaganiom i sam zaproponował, że odstąpi mi wizytę, bo on tylko wizyta profilaktyczna, a ja z „wypadku”. Byłam mu niezmiernie wdzięczna, na szczęście oboje zostaliśmy przyjęci. Wizyta była krótka, zrobi zdjęcie, ząb po kanałówce martwy, nie będzie bolał, mam się nie martwić, na razie nie muszę nic robić. W styczniu mam wizytę u chirurga implantologia, bo chyba skończy się implantem…
Święta się odbyły.
Nie przeszkodziło ani wywalenie choinki, ani złamanie zęba.
Niewiele jednak brakowało, żeby nie było tak miło.
Mam nadzieję, nie przeżywać w tym roku więcej takich przygód.
Gdzieś czytałam, że od tego roku czeka mnie 16 lat spektakularnie dobrych i tego zamierzam się trzymać :-)
Czego i Wam wszystkim z całego serca życzę.
To teraz jeszcze raz zdjęcia naszej cudnej choinki. Jak się dobrze przyjrzycie, zobaczycie, że pod stojakiem nie ma już kartonu.
Na koniec bardzo chciałam podziękować Marcie za cudowną haftowaną kartkę. Mam nadzieję odwdzięczyć się w tym roku także kartką haftowaną.
Dziękuję też Madzi za cudowną kartkę i piękny prezent. Strasznie się wzruszyłam, jak go dostałam. Na pewno zrobię z niego użytek. Już robię.
Dziękuję dziewczyny.
P.S.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i dotrwaliście do końca historii. Weny nie było, ale się wspomagałam grzanym winem, co go miałyśmy z koleżanką pić przy wiciu wianków i jakoś się tak rozgadałam.
Do następnego.